Silesia i jej kobiety
Stefania, Irena, Danuta, Róża, Maria... - kiedyś były pracownicami Huty Silesia, dziś są bohaterkami książki Jerzego Natkańca „Kobiety Huty Silesia”. To piąta w dorobku rybniczanina publikacja poświęcona Silesii, trzecia wydana przez miasto. - Tym razem oddałem głos kobietom. Bez nich nie byłoby tej książki - mówi autor.
- Niektóre pracowały krócej, inne dłużej, nie wszystkie chciały rozmawiać... Kluczem było więc wybranie tych pań, które w swoim miejscu pracy, czymś się wyróżniały. Ich wspomnienia są niezwykle szczere, za co im dziękuję. Z każdej opowieści przebija też nostalgia i żal, że huty już nie ma. Na szczęście my wciąż jesteśmy - mówi o pracownikach huty Jerzy Natkaniec, który na różnych stanowiskach przepracował w Silesii prawie 28 lat, począwszy od 1963 roku. Poświęcił jej pięć książek, a w najnowszej zawarł wspomnienia 24 pracownic huty oraz zdjęcia z najświetniejszych lat działalności zakładu.
Prezentacja książki odbyła się 28 lipca w Halo! Rybnik. W spotkaniu wzięli udział dawni pracownicy tego legendarnego dziś zakładu pracy, którego wyroby przeżyły samą hutę. Były wytrzymałe i solidne więc w wielu domach wciąż gotuje się w „silesiowych” garnkach, ciasta serwuje na pamiątkowych talerzach, a produkty nadal przechowuje się w wyprodukowanych w hucie zamrażarkach, bo przecież szkoda wyrzucić, skoro wciąż działają.
Od tyglika po nocnik
Produkcja naczyń emaliowanych w Silesii ruszyła pod koniec XIX w. i była najbardziej rozpoznawalną gałęzią działalności huty. W szczytowym momencie, w połowie lat 70. XX wieku, dzienna produkcja w emalierni wynosiła ok. 50 tys. sztuk naczyń (20 tys. eksportowano m.in. do Anglii, Włoch, Kanady, USA, Holandii, a nawet na Wybrzeże Kości Słoniowej). Pracująca wtedy w systemie trzyzmianowym Huta Silesia, była obok fabryk emalii w Olkuszu i Myszkowie, głównym wytwórcą naczyń emaliowanych w Polsce. Jej oferta obejmowała kubki, miski, balie, wiadra, talerze, garnki, wazony, czajniki, dzbanki, zestawy umywalkowe, popielniczki i wiele innych produktów - w sumie ponad 100 rodzajów naczyń emaliowanych.
Nie wszyscy wiedzą, że Silesia produkowała biżuterię emaliowaną i zajmowała się produkcją wojskową, m.in. hełmów i menażek. Wśród wyjątkowych wyrobów z charakterystycznym koziołkiem był m.in. emaliowany serwis kawowy - zamówienie z dworu brytyjskiej królowej. Wykonane z blachy filiżanki były emaliowane, ręcznie malowane i złocone i do złudzenia przypominały prawdziwą porcelanę.
- Wysyłaliśmy do Ghany tysiące nocników z uchem, które, jak się później okazało, wykorzystywano do zbierania kawy - wspomina była pracownica huty Krystyna Kocjan.
Koziołek, czyli znak firmowy Silesii, stosowany był prawdopodobnie od początku istnienia huty. Nie wiadomo skąd się wziął - podobno na najstarszym zachowanym wizerunku huty na pierwszym planie były właśnie kozy, ale chętnie też porównywano jakość i trwałość emalii do wytrzymałych rogów kozła. Coś w tym jest - podczas spotkania w Halo! Rybnik Jerzy Natkaniec pokazał emaliowany kubek z końca XIX wieku, wyprodukowany z okazji setnej rocznicy urodzin cesarza Wilhelma I. - To najstarszy wyrób emaliowany huty, jaki miałem w ręce - mówi Natkaniec.
Siła kobiet
Huta Silesia działała w Paruszowcu-Piaskach przez ponad 200 lat, do 1999 roku. W latach 60., 70. ubiegłego wieku pracowało tam nawet pięć i pół tysiąca osób. Kobiety stanowiły 66 proc. załogi.
- W Polsce powojennej kobiety dominowały w hucie, szczególnie po uruchomieniu działu lodówek, gdzie pracowały prawie wyłącznie kobiety. Ich „ekspansja” zaczęła się wraz z produkcją naczyń emaliowanych. W latach 70. załogę huty tworzyło aż 66 proc. kobiet - mówi Jerzy Natkaniec.
- Nie ma słowa przesady w tym, że społeczność huty była jak jedna wielka rodzina - mówi Krystyna Kocjan. Z Silesią związana była od 1962 r., kiedy jako 14-latka została uczennicą przyzakładowej szkoły zawodowej. Potem skończyła liceum plastyczne i technikum o specjalności emaliernik, a pracę w hucie zaczynała jako planistka w sortowni, skąd trafiła do wzorcowni. - Powstawały tu wszystkie wyroby, które potem trafiały na międzynarodowe targi do Poznania, na eksport, czy do kraju. Zaczynało się od jednego egzemplarza stworzonego właśnie w naszej wzorcowni - opowiada pani Krystyna (cała rozmowa - tutaj).
Stefania, Maria i Barbara, czyli nie tylko o targach
O kolejnej pracownicy Silesii - Stefanii Forreiter - Natkaniec mówi, że miała hutę we krwi. - Od dziecka słyszałam tłuczenie się garnków na magazynie - wspomina pani Stefania, która w hucie pracowała 35 lat, a zaczynała w wieku 15 lat. - Nie byłam tylko dyrektorem... - mówi z uśmiechem o pracy na różnych stanowiskach. Anegdot i wspomnień z pracy w hucie ma oczywiście znacznie więcej:
- Zanim zaczęto pakować naczynia na palety, wcześniej owijano je w siano drzewne, by się nie obijały. I był taki moment, w którym tego nietypowego opakowania zabrakło, więc zaczęliśmy wykorzystywać do tego … siano z okolicznych pól. Pamiętam, jak martwiłam się, co zimą będą jeść te biedne zwierzęta - wspomina pani Stefania, dziś szefowa Rybnickiej Rady Seniorów.
- Na targi jeździło się dwa razy w roku - w czerwcu i we wrześniu. Nie było to łatwe, bo trzeba było zostawić rodzinę. Po przyjeździe na miejsce, towar trzeba było rozładować i przygotować całą ekspozycję. Czasami nie czekałam na plastyków i sama aranżowałam stoisko - wspomina Maria Bombik - 35 lat pracy w hucie.
- Na targach we Frankfurcie ta sama ekipa, która po podróży myła półki i ustawiała naczynia na ekspozycji, za kilka godzin w pełnym rynsztunku, w gustownych kostiumach i z uśmiechami na twarzach, sprzedawała towary - dodaje Barbara Grzesik, która w hucie zajmowała się eksportem. Pracę rozpoczęła w 1973 roku, po studiach.
- Byłam chemikiem, ale miałam zdolności językowe, więc szefowa przeniosła mnie do handlu, gdzie pracowałam jako szef eksportu aż do zamknięcia Silesii. Przemiana chemika w handlowca nie obyła się bez łez, ale nigdy później nie żałowałam tej decyzji - mówi pani Barbara, która nadal ma talent do języków i właśnie uczy się włoskiego.
Irena, Róża i Danuta, czyli nie tylko o lodówkach
- Nie byłam sekretarką idealną, bo nie znałam języków obcych, a przyjeżdżały do nas delegacje ze wszystkich stron świata - wspomina Irena Kuś. Pracę w hucie zaczynała na taśmie montażowej lodówek, ale „panią Irenkę” wszyscy kojarzą z pracy w sekretariacie dyrektora.
- Miałam w sumie 21 szefów, likwidator zakładu był tym ostatnim. Wszystkich wspominam bardzo serdecznie, z dużym sentymentem. To była moja młodość, uśmiecham się do tych wspomnień… - mówi Irena Kuś, w hucie 37 lat. - Najtrudniejsze były ostatnie lata, bo zakład powoli chylił się ku upadkowi - dodaje.
- Pracowałam przy montażu lodówek, a potem w kontroli jakości. Nasze lodówki były bardzo popularne. To była trudna, ale też fajna praca, głównie ze względu na ludzi, z którymi pracowałam i atmosferę - było zrozumienie i życzliwość. Do tej pory regularnie się spotykamy - dodaje Róża Bywalec, 32 lata w hucie. Podczas takich spotkań wspominają też troskę, z jaką zakład dbał o swoich pracowników - były przerwy śniadaniowe, działał dom kultury, stołówka, kino i zakładowy chór męski Dzwon, bawiono się na „fajfach” i balach karnawałowych, wypoczywano na biwakach, wczasach w górach i na Mazurach. Był żłobek, przedszkole i przychodnia.
Panie pracowały na różnych stanowiskach.
- W obrębie 1 km wokół Rybnika mieliśmy porozstawiane pojemniki, w których przez cały miesiąc zbierało się opady, a następnie badano poziom siarczanów. To była specyficzna praca, ale bardzo ją lubiłam, bo była ciekawa - wykorzystywało się specjalną aparaturę - opowiada Danuta Kuś, która badała poziom skażenia fluorem. - Zbierałam też do badań liście z drzew rosnących na terenie ogródków działkowych - dodaje.
Z ogródkami wiążą się też inne anegdoty. - Zdarzały się też kradzieże. Trudno było obstawić płot przylegający do ogródków działkowych szczelnie strażnikami, więc czasami znajdywano tam komplety garnków. Były pożądanym prezentem ślubnym - opowiada z uśmiechem Jerzy Natkaniec. Popularnością cieszyły się nie tylko garnki, ale też produkowane w Silesii konwie na mleko. Były chodliwym towarem wśród rolników oraz ... amatorów produkcji bimbru.
Spotkanie z pracownikami Huty Silesia było okazją do wielu wspomnień, ale też do snucia planów związanych ze spuścizną po tym zakładzie. Jerzy Natkaniec i społeczność huty, marzą o tym, aby w centrum miasta powstało muzeum Huty Silesia. Pamiątek oraz wspomnień po tym zakładzie wciąż nie brakuje, ale czas ucieka…
Autor: Sabina Horzela-Piskula.
Kobiety Huty Silesia
Były pracownicami Huty Silesia, dziś są bohaterkami książki Jerzego Natkańca „Kobiety Huty Silesia”. To piąta w dorobku rybniczanina publikacja poświęcona Silesii, trzecia wydana przez miasto. - Tym razem oddałem głos kobietom. Bez nich nie byłoby tej książki - mówi autor.