Słodka Wielkanoc aktora Karola
Od mamy usłyszał: spróbuj! I został cukiernikiem. Od aktorki Doroty Pomykały: nie rezygnuj! I wciąż ma apetyt na więcej. Rybniczanin Karol Ciecior, mistrz cukiernictwa, właściciel Atelier Słodyczy i - co może być pewnym zaskoczeniem - aktor dramatyczny i filmowy, zabiera nas do swojego świata pełnego bliskich mu osób, smacznych wypieków i dobrego kina.
Na wielkanocnym stole - kołacze, babki i mazurki sable. Wokół rodzina.
- Czasem marzymy, by gdzieś wyjechać, ale święta to dla cukierników bardzo pracowity czas. Na szczęście to również doskonała okazja do tego, by spotkać się z bliskimi. Rozmawiamy wtedy o słodkościach, które uwielbiamy oraz o rodzicach, których często wspominamy. To właśnie od nich zaczęła się nasza przygoda z tym słodkim światem - opowiada Karol Ciecior.
Jaki ojciec, taki syn
Mówi, że urodził się w cukierni. 33 lata temu. - Rodzice otworzyli cukiernię w 1990 roku. Ojciec był cukiernikiem, mama zajmowała się sprzedażą, ale z czasem to właśnie ona przejęła stery i stała się twarzą naszej cukierni. Ojciec zaczynał w cukierni u Wilczka, potem pracował w pączkarni Tkocza, którego poznał w autobusie, jadąc na egzamin mistrzowski. To właśnie u niego tata zaczynał wprowadzać swoje ciasta, w tym słynne już kołocze. I coraz częściej słyszał słowa zachęty, by pójść na swoje. Zdecydował się i przy domu na ul. Reymonta postawił cukiernię, a mały Łukasz, mój brat, pomagał tacie nosić cegły - wspomina Karol. Dziś w tym samym miejscu nadal produkuje się słynny śląski kołocz według receptury Janusza Cieciora.
- Tym kołoczem młode pary częstują swoich gości i sąsiadów. Wysyłamy go też do klientów w całej Polsce, a nawet w Niemczech i cieszymy się, że dzięki nam również za granicą można poczuć ten wyjątkowy smak - mówi Karol, tata dwuletniego Mikołaja, który coraz częściej zagląda do pracowni.
- Kiedy dostał ciasto drożdżowe do ręki, bardzo się zdziwił jego strukturą, ale powoli zaczyna się tym cieszyć i wszystko go interesuje - mówi dumny tata. I dodaje: - Bliscy są dla mnie bardzo ważni. Żyjemy pracowicie i rodzinnie.
Słodko-gorzkie początki
Karol ma pięcioro rodzeństwa, więc nie czuł presji spadkobiercy rodzinnego biznesu. - Ale mama zachęcała mnie, żebym został cukiernikiem, więc spróbowałem. Mocno mnie wspierała, bo nie było mi lekko - wspomina. Ale prawdziwe trudności miały dopiero nadejść.
- Już na półmetku szkoły rozpocząłem pracę nocną 5 dni w tygodniu, a zaraz po niej pędziłem na zajęcia. Gdy kończyłem szkołę, rodzice już chorowali. Zmarli w 2009 i w 2010 roku. Spadło to na mnie za szybko. Miałem 18 lat gdy musiałem założyć działalność i przejąć firmę, a brat Łukasz, który jest ogromnym wsparciem i osobą, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, został moim wspólnikiem. Babcia Róża, mama taty, jeszcze długo po śmierci rodziców rozliczała księgowość firmy. Wspierała też tatę w warsztacie, a mamę za ladą w sklepie. I wciąż opowiada ciekawostki o naszej cukierni - opowiada Karol.
Dziś w cukierni pracuje też jego siostra Dominika. Rybniczanin przyznaje, że tamte doświadczenia były dla niego ogromną lekcją pokory.
- Przeszliśmy z bratem długą drogę, zanim wyprowadziliśmy firmę na prostą. Byłem młody i miałem inne oczekiwania - musiałem pracować, gdy moi rówieśnicy się bawili. Było mi trudno przede wszystkim psychicznie, więc były łzy i rozpacz, ale bardzo wspierała nas rodzina, w tym siostry mojego taty i ich mężowie. Teraz działamy już pełną parą, sami, ale zawsze możemy liczyć na pomoc rodzeństwa: Doroty, Krzysztofa, Tomasza i rodziny, a nawet cukierników z dawnych lat Zbyszka, Mariusza, Mirka i Grzesia - opowiada Karol.
Nigdy nie żałował, że wybrał ten zawód. - Tata nie zdążył mi wszystkiego przekazać, więc sam musiałem się szkolić, szukać i odkrywać. I to mnie zafascynowało - mówi z błyskiem w oku Karol - od 17 lat w zawodzie.
Bez pracy nie ma kołaczy
O swojej pracy mógłby opowiadać godzinami. O kokosowych wykończeniach i owocowych frużelinach, o sokach wyciskanych do kremów i prażonych migdałach podkręcających smak, o smażonej wieloowocowej marmoladzie i niecodziennych ciastach jak prosecco. - W odwiedzanych miastach zawsze wstępujemy do cukierni by spróbować lokalnych wyrobów. Lubimy jeść różne ciasta - mówi. W cukierni pomaga mu żona Adriana, również cukierniczka.
- Mocno mnie wspiera i inspiruje. Zajmuje się deserowymi ciastami i nowoczesnym cukiernictwem - monoporcjami i monodeserami, czyli eleganckimi deserami dla jednej osoby i delikatnymi musami wykończonymi połyskującą glazurą. Ada robi też torty artystyczne i dekoracje z czekolady. Lubi wprowadzać nowe smaki, a na dodatek fantastyczna z niej matka! - mówi z dumą Karol.
W firmie zatrudnia dziś ponad 20 osób. I wciąż chce się rozwijać. - Nie stoimy w miejscu, choć to niełatwy zawód, ale przecież każdy jest trudny, jeśli poświęca się mu więcej niż przysłowiowe 8 godzin. Specjalizujemy się w wyrobach tradycyjnych - na Boże Narodzenie to piernik świąteczny czy moczka Lucynka, nazwana tak na cześć mojej mamy, na Wielkanoc - babeczki i mazurki, na wesela kołacze, a na imprezy rodzinne czy biznesowe tzw. słodkie stoły - wylicza.
W połowie roku planuje otwarcie kawiarni przy ul. Wiejskiej.
- Będziemy zapraszać na śniadania i desery, organizować pokazy, by goście popijając włoską kawę zobaczyli, jak powstają ich ulubione ciasta - mówi.
Już to robi - w internecie publikuje filmiki, promuje rzemiosło i z pasją opowiada o swojej pracy. - Prowadzenie cukierni to nie tylko wyprodukowanie pączka czy ciastka. Dziś trzeba prowadzić stronę i sklep internetowy, fan page na FB i Instagramie, kanały na TikToku i YouTubie. Trzeba stawiać na reklamę i marketing - opowiada o zmianach, które nie ominęły też nazwy ich firmy.
- Rodzice zakładali Cukiernię Ciecior, potem pracowaliśmy w cukierni U Janusza, a dwa lata temu nasz zespół wybrał nową nazwę: Atelier Słodyczy - opowiada.
Wielkanoc u Cieciorów
- Często słyszymy, że rodzice byliby z nas dumni… - uśmiecha się Karol. Będą ich wspominać przy wielkanocnym stole zastawionym również słodkościami. Cukiernik szczególnie poleca mazurki na bazie ciasta kruchego sable, z kremem i polewą.
- O różnych smakach: mazurek z kremem lemon curd, mazurek makowo-czekoladowy, pistacjowy, z adwokatem i maliną, mango-marakują i kokosem czy z czarną porzeczką. Każdy nasz mazurek ma dekorację z czekoladowymi jajkami, które oczywiście sami produkujemy - opowiada.
Poleca też babeczki w kilku wersjach - od małej do koszyczka na święconkę po dużą drożdżową babę z cynamonem, rodzynkami i lukrem.
- Na święta warto też wybrać ciasta deserowe. Moje ulubione to szarlotka ze świeżych jabłek z bezą, ciasto leśny mech z dodatkiem szpinaku wykończone kremem śmietankowym i malinową frużeliną oraz sernik wiedeński, który robimy według receptury rodziców i cieszę się, że cały czas jest tak lubiany przez naszych klientów - mówi Karol, który zajął się też produkcją rzemieślniczego pieczywa.
- Ostatnio robię chleby na tzw. zakwasach dzikich, które „wyprowadza” się z owoców, ale też z roślin, na przykład z kwiatu bzu. Można więc zrobić chleb, który w smaku będzie miał aromaty bzu. To mnie zafascynowało, ale od zawsze ciekawiła mnie mikrobiologia - mówi Karol. Okazuje się, że nie tylko ona.
Najlepszy cukiernik wśród aktorów
- Kierowała mną ciekawość - mówi o katowickiej szkole aktorskiej Doroty Pomykały, którą Karol-cukiernik wybrał tuż po tym, jak został technikiem technologii żywienia. - Chciałem spróbować czegoś innego - przyznaje. Łatwo nie było, ale Dorota Pomykała - silna, charakterna i uśmiechnięta kobieta, jak o niej mówi - była bardzo motywująca.
- Zderzyłem się z inną rzeczywistością. Aktorstwo to świat pełen emocji i otwartej wyobraźni, a ja byłem totalnie pozamykany. To były trzy trudne lata, ale zdobyłem dyplom aktora teatralnego scen muzycznych i dramatycznych. Dorota Pomykała mówiła, że nie podaruje mi, jeżeli będę robić pączki, a nie teatr. Przekonywała, że na scenie widać moją siłę, dlatego dalej powinienem iść w tym kierunku. Odpowiadałem wtedy: - Ale ja mam swoje ciasta - wspomina.
Wytrzymał rok i trafił do Warszawskiej Szkoły Filmowej Macieja Ślesickiego i Bogusława Lindy. Grywał też w zespołach prowadzonych przez Izabelę Karwot w Teatrze Ziemi Rybnickiej i Jadwigę Demczuk-Bronowską w Klubie Energetyka.
- W szkołach w Katowicach i Warszawie poznałem wielu fantastycznych ludzi i różne sposoby pracy na scenie i przed kamerą. Obie szkoły kończyły się spektaklem dyplomowym, tak pomyślanym, by każdy z aktorów mógł się zaprezentować - mówi.
Warszawską filmówkę skończył prawie dwa lata temu.
- To był intensywny czas łączenia pasji z pracą w cukierni, ale cieszyło mnie, że mogłem wejść do świata ludzi sztuki. Oni są pełni pozytywnej energii, którą teraz staram się zarażać innych - mówi.
Na razie stawia na tacierzyństwo, chce też stworzyć silny zespół cukierników, otworzyć kawiarnię w Rybniku, a potem być może w Warszawie, gdzie mógłby wreszcie zająć się aktorstwem.
- Na pewno zagram jeszcze w jakichś fajnych filmach! - zapowiada Karol Ciecior.
I już cieszy się, że w święta, jak zresztą w każdej wolnej chwili, obejrzy sporo dobrych filmów.
