Strona główna/Aktualności/Jeżech z Rybnika/Marek Szołtysek: Wojny trwają długo

Marek Szołtysek: Wojny trwają długo

03.09.2023 Jeżech z Rybnika

Niezależnie od tego czy „ruska wojna” skończy się w Ukrainie dziś, jutro czy pojutrze, to jeszcze potem przez dziesiątki lat będą tam wychodziły na jaw tragedie, które się wtedy zdarzyły. Podobnie jest przecież w Rybniku i na całym Śląsku, gdzie ciągle wychodzą na jaw sprawy drugiej wojny światowej, choć ona zaczęła się aż, a może tylko 84 lata temu. Oto kilka opowieści!

Ślązok, wcielony przymusowo do Wehrmachtu, żegna się z dziećmi przed wyjazdem na front. Rodzina uchwyconych na zdjęciu osób, do dzisiaj, nie zgadza się na podanie imion i nazwiska. Boją się?OBRAŻANIE HAKYNKROJCA. Pan Serafin dopiero na starość opowiedział o zdarzeniu, które mu się przytrafiło podczas okupacji w Rybniku na ul. Miejskiej, gdzie na chodniku grał z kolegami w pinki, czyli w drobne pieniądze. Były to kotloki, czyli drobne monety polskie przedwojenne, jeszcze starsze z czasów cysorza Wilusia oraz hitlerowskie. Wtedy podszedł do niego niemiecki policjant i dał mu lanie oraz sztrafa, czyli mandat za lekceważenie umieszczonego na monetach niemieckiego orła z hakynkrojcym, czyli swastyką.

DOBRY WEHRMACHTOWIEC. W czasie okupacji oddział niemiecki miał zadanie przeszukać kościół pielgrzymkowy w miejscowości Skępe w województwie kujawsko-pomorskim i zarekwirować tamtejszą słynną figurkę Matki Boskiej Skępskiej. Wtedy ktoś z mieszkańców złapał tę figurę pod pachę, wyskoczył przez okno i uciekał w las. Dowódca dał wówczas rozkaz młodemu żołnierzowi, żeby pobiegł i uciekiniera złapał. Żołnierz nie miał zamiaru tego robić i tylko pobiegł bez entuzjazmu, by po czasie zameldować, że się niestety przewrócił i człowieka z figurą nie zdołał pojmać. Minęło kilka dni i ów młody żołnierz przypadkowo spotkał w Skępem pod sklepem owego uciekiniera z figurą. Złapał go za rękę i rzekł na ucho po śląsku: „Niy po toch ci, ślimoku, wtedy doł uciyc ze tom figurkom, żebyś terozki łazioł po drodze i narażoł sie na chycynie. Toż spierniczej drap i se schowej dobrze ta figurka, bo cie w końcu byda musioł zawrzić do haresztu!”. Ów Ślązok - nieznany jeszcze z imienia - był jednym z tych przymusowo wcielonych do Wehrmachtu.

URODZINY Z HITLEREM. Pani Katarzyna spod Pszowa, jako powstaniec śląski, we wrześniu 1939 roku została aresztowana przez hitlerowców. Czekała na wyrok w więzieniu na terenie sądu w Rybniku. Jednak rankiem 20 kwietnia 1941 roku dostała w celi wyjątkowo dobre jedzenie. Był to chleb z konfiturami. W pierwszej chwili myślała, że to ostatnie śniadanie przed egzekucją albo może jej rodzina te smakołyki przysłała. Po chwili jednak do celi weszli strażnicy i oznajmili pani Katarzynie bardzo dobrą wiadomość. Otóż dlatego, że miała urodziny tego samego dnia co Adolf Hitler, została jej udzielona amnestia. I choć brzmi to nieprawdopodobnie, jak bajka, to owego dnia, w owe „podwójne” urodziny, ta Ślązoczka wyszła z więzienia i wróciła do domu. Miała wtedy dokładnie 52 lata, tle samo co ten pieron - Adolf Hitler.

STRACH PO DZIEŃ DZISIEJSZY. Ojciec pani Marii jako Ślązok został powołany do Wehrmachtu wraz z dwoma kolegami. Wysłano ich na front wschodni, gdzie dostali się do rosyjskiej niewoli, do łagru. Tam w trójkę przygotowywali plan ucieczki, ale jeden z kolegów wystraszył się i doniósł o wszystkim komendantowi łagru. Za dwoma zorganizowano pościg. Jednemu się udało, ale drugi - ojciec pani Marii - został schwytany i w łagrze publicznie skatowano go na śmierć. Więźniowie, którzy łagier przeżyli, po wojnie opowiedzieli o wszystkim rodzinie i podali nazwisko zdrajcy. Tymczasem winowajca wrócił na Śląsk. Bał się, że nowe komunistyczne polskie władze będą go za Wehrmacht prześladowały i dla kamuflażu wstąpił do „milicji obywatelskiej”. Ale to nie koniec świństw, jakich się dopuścił. Kiedyś przyszedł do rodziny pani Marii i skłamał, że opiekował się ojcem do śmierci i on mu obiecał, że za to jego rodzina da mu konia. Jednak rodzina zdradzonego zabitego ojca nie mogła dać zdrajcy konia, bo go po prostu nie miała, gdyż wszystko w ostatnich dniach wojny ukradli im Rusy. Rodzina pani Marii do dzisiaj nie chce upublicznić swojego nazwiska ani nazwiska owego zdrajcy.

Tekst i fotokopia Marek Szołtysek

Publicysta
Marek Szołtysek
do góry