Lipa na Placu Wolności w Rybniku nie rośnie. Drzewka zabiorą i uratują
Nie przyjęły się lipy na Placu Wolności w Rybniku. Mamy lipiec, przyroda wokół buzuje, a drzewka posadzone niedawno wzdłuż wjazdu do galerii handlowej wypuściły pojedyncze listki. - Zabierzemy je stąd by je uratować - mówi Joanna Kotynia Gnot, dyrektor Zarządu Zieleni Miejskiej w Rybniku.
O ile efekt walki z betonozą możemy obserwować na rybnickim rynku, gdzie nad ogródkami letnimi pięknie zielenią się zasadzone przez pracowników Zieleni Miejskiej platany klonolistne, operacja nie udała się na Placu Wolności. Posadzone tu lipy nie przyjęły się.
- Diagnozujemy problem. Mamy kłopot z wodą, która wybija i pomimo suszy zalega w korzeniach drzew, w samej niecce, w której są osadzone. Dlatego zdecydowaliśmy, że zabierzemy stamtąd drzewa na bazę, by je uratować. Próba drenowania nie ma sensu. Zniszczylibyśmy te drzewa - mówi Joanna Kotynia Gnot, dyrektor rybnickiej Zieleni.
Co ciekawe nie przyjęły się tylko lipy, które na Placu Wolności zasadziła firma zewnętrzna. Posadzone kawałek dalej - przy fontannie klony polne mają się świetnie.
- Akurat odcinek wzdłuż wjazdu do galerii wykonywała firma zewnętrzna, która miała za zadanie przygotować też podłoże strukturalne. Być może problem tkwi w zbyt zagęszczonym podłożu, które nie przepuszcza wody, albo też w którymś miejscu wybija nam „woda podskórna” - zastanawia się dyrektorka Zieleni.
Powód słabej kondycji lip z Placu Wolności może być jeszcze inny.
- Być może to wina materiału szkółkowanego, który poradziłby sobie w bardziej sprzyjającym terenie - mówi Joanna Kotynia Gnot, przyznając, że na Placu Wolności w Rybniku warunki są ekstremalne.
Na dniach wszystkie lipy zostaną wyciągnięte z ziemi i przewiezione na teren bazy Zarządu Zieleni Miejskiej.
- Musimy podjąć radykalne kroki. Spróbujemy uratować drzewa i wykorzystać w innym miejscu - mówi dyrektorka Zieleni.
Na zasadzenie nowych drzew na Placu Wolności w Rybniku trzeba będzie poczekać do jesieni.
- Najważniejsze, by teraz zdiagnozować problem zalegającej wody. Być może wykonawca nie przebił się do przepuszczalnego gruntu, przez co woda nie ma ujścia, albo użył materiału, który zbyt mocno się zagęścił i tak naprawdę stworzył podłoże betonowe dla tych drzew - mówi Joanna Kotynia Gnot.
- Musimy współpracować z firmą i w razie potrzeby pociągnąć firmę do odpowiedzialności i odtworzenia. Miasto na pewno nie poniesie z tego tytułu dodatkowych kosztów - dodaje.