Krzysztof Urbańczyk: Pieniądz lokalny kręci się szybciej
– Izba będzie integrować i wskazywać kierunek – trzeba iść do przodu razem. Może dzięki temu na rybnickim rynku powstanie silny peleton ludzi wzajemnie się wspierających, którzy wpłyną na rozwój miasta i regionu – mówi nam Krzysztof Urbańczyk, prezes Izby Przemysłowo-Handlowej Rybnickiego Okręgu Przemysłowego.
Izba Przemysłowo-Handlowa ma już 35 lat. Czasy się zmieniły… Nowe branże, nowe potrzeby?
Izba ma fantastyczną 35-letnią tradycję. Ale musimy pamiętać o tym, że powstała na węglu. Jej funkcjonowanie było oparte na kopalniach, spółkach okołogórniczych. Nic poza przemysłem węglowym wówczas się nie liczyło. Dziś oczywiście „firmy węglowe” w dalszym ciągu są znaczącym pracodawcą, ale już nie są „totalnym liderem”. Czasem słyszę: „Po co ty chcesz ratować tę izbę?”. Moja filozofia opiera się na stwierdzeniu pewnego brytyjskiego ekonomisty z XIX wieku, który powiedział fantastycznie mądre zdanie, będące kluczem do sukcesu wielu ludzi. Brzmi ono: „Pieniądz lokalny kręci się dwa razy szybciej”. Oczywiście wiemy, że motorem napędowym jest „pieniądz wirujący”, ale skoro możemy sprawić, by ten lokalny kręcił się dwa razy szybciej, to wszyscy na tym zarobią.
Od przedstawicieli firm często słyszę pytanie: „a co ja będę miał z tego, że zostanę członkiem Izby?”. Rzecz jasna, Izba nie da żadnych pieniędzy, ale da kontakty i możliwości. Są sprawdzone mechanizmy budowania lokalnych społeczności przedsiębiorców, trzeba je wykorzystać.
Ile firm zrzesza Izba?
Około 70. Problemem jest to, że my się nie znamy, nie wiemy, co kto robi. Gdy na jednym spotkaniu zapytałem członków Izby, kto wie, jaką działalność prowadzę w Rybniku od 32 lat, rękę podniosły tylko trzy osoby. A co ma powiedzieć przedsiębiorca, który prowadzi działalność dwa, trzy lata? Musimy się spotykać, rozmawiać. Wtedy nagle może się okazać, że ktoś potrzebuje wywieźć 20 ciężarówek ziemi i przypomni sobie, że na śniadaniu w Izbie był gość, który zajmuje się transportem…
Nie wystarczy internet?
Oczywiście internet jest niesamowicie ważny, ale mam wrażenie, że powoli wraca się do kontaktów interdyscyplinarnych. Ten marketing szeptany, wzajemna znajomość to jest towarzystwo wspierające się. Na obrocie pieniądzem lokalnym musimy budować lokalną społeczność przedsiębiorców, w jedności siła.
To pomoże nam przejść transformację energetyczną „suchą nogą”?
Gdzie drwa robią, tam wióry lecą. Trzeba być realistą. Nie ma szans, by wszyscy przeżyli. Chodzi o to, by na czubku góry, na czele peletonu były najlepsze firmy. To one pociągną resztę za sobą. W tym zawiera się też w ogóle sens istnienia Izby. My będziemy integrować i wskazywać kierunek – trzeba iść do przodu razem. Może dzięki temu na rybnickim rynku powstanie silny peleton ludzi wzajemnie się wspierających, którzy wpłyną na rozwój miasta i regionu.
Czasem zarzuca się władzom, że nie ściągają do miasta biznesu.
Uważam, że miasto robi maksymalnie dużo w tym temacie, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Węgiel jest naszym dobrodziejstwem, ale jednocześnie przekleństwem. Firma zajmująca się stolarką okienną woli zainstalować się we wsi pod Raciborzem nie dlatego, że tam jest świetna infrastruktura drogowa, bo nie ma żadnej, ale dlatego, że nie ma tam szkód górniczych. Czy w Rybniku mamy w ogóle tereny inwestycyjne wolne od szkód górniczych? Górnictwo jest skarbem, ale i przekleństwem tej ziemi.
To w jaki sposób Izba może współpracować z miastem?
Jestem po rozmowach z prezydentem Kuczerą, który chce mocno nas wspierać. Już robimy pewne rzeczy wspólnie z miastem. W maju zorganizowaliśmy razem bardzo owocną konferencję dotyczącą sztucznej inteligencji w biznesie. Będziemy podejmować wspólne działania marketingowe, organizować warsztaty, także spotkania z Cechem Rzemiosł Różnych. Nie jesteśmy dla siebie żadną konkurencją. W Rybniku jest wielu fantastycznych ludzi, którzy robią świetne rzeczy. Musimy połączyć nasze działania.
Nie traktować jeden drugiego jako wroga, tylko partnera do biznesu. Kluczowa jest integracja.
Po dłuższej przerwie chcemy powrócić do śniadań biznesowych, które od września będą odbywać się w każdą pierwszą środę miesiąca. Chcemy, by miały one jakiś element merytoryczny, w postaci wykładu czy warsztatów, ale przede wszystkim mają mieć charakter wzajemnych rozmów, wzajemnego poznawania się.
To skoro mamy się lepiej poznać, proszę powiedzieć, ile kilometrów zrobił Pan na swoim motocyklu?
Na motocyklu, tak porządnie, jeżdżę od 2006 roku i pokonuję mniej więcej 12-15 tysięcy w sezonie. Zrobiłem tour przez Szwecję, Finlandię, kraje nadbałtyckie, przejechałem przecudowną drogę na Lysebotn. Na południu dotarłem aż do Czarnogóry, a pierwszą moją daleką wyprawą była podróż na beatyfikację Jana Pawła II. Próbowałem namówić kolegów, ale żaden się nie odważył wsiąść na motocykl, więc przez dwa dni jechałem samotnie do Rzymu.
Mam zaliczone też starty w różnych motocyklowych zawodach, np. jazdy na wytrzymałość – dwa lata temu zrobiłem 800 mil wokół Słowacji w ciągu jednej doby. W Polsce też organizowane są fajne zawody – zaliczyłem już pięć czy sześć „maratoników” typu Iron Rider Challenge. Ale wcale nie trzeba bić rekordów. Wystarczy wsiąść na motocykl i ruszyć w Bieszczady, na Mazury albo Dolny Śląsk. Polska jest pięknym krajem. Mamy gdzie jeździć.
Rozmawiał Aleksander Król