Strona główna/Gazeta Rybnicka/E-Wydanie i archiwum/Rybnik staje się moim drugim domem

Rybnik staje się moim drugim domem

19.03.2023 Nasz wywiad działa

Dokładnie rok temu, gdy pierwsze rosyjskie bomby spadły na Ukrainę, Olena Martynenko wraz z dziećmi przyjechała do Rybnika. O tym, jak jej rodacy radzą sobie ze strachem, zmieniających się relacjach polsko-ukraińskich i przyszłości, rozmawiamy z ukraińską psycholożką, pracującą w 28. Dzielnicy.

Olena Martynenko z synem IgoremMinął rok, od kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. Co Pani robiła, gdy Rosja napadła na Ukrainę?
Mąż jest żołnierzem. W nocy poszedł do pracy, a o świcie zadzwonił i powiedział, bym wzięła dzieci, kotka i poszła do mojej mamy. Mieszkamy w Charkowie, gdzie jest jednostka wojskowa. Nie mogliśmy tam zostać dłużej. To było niebezpieczne. Ciągle jest. Obok naszego bloku już kilkakrotnie wybuchały bomby. Tamtego dnia, gdy Paweł odłożył słuchawkę, nie zastanawiałam się długo - przeprowadziłam się do mamy, u której spędziliśmy 7 albo 8 dni. Potem ze znajomymi pojechaliśmy do Połtawy, gdzie mieszkają moi teściowie. Po tygodniu spędzonym u nich pojechaliśmy z dziećmi do granicy. To była długa droga. Jednej nocy spaliśmy w internacie w Umaniu, a potem w przedszkolu w Shegini. Po kilku dniach przekroczyliśmy granicę w Przemyślu, a następnie pociągiem pojechaliśmy do Krakowa.

Dlaczego ostatecznie wybraliście Rybnik?
Nie wiedziałam, gdzie jechać, bo nie znam Polski. Po prostu moje dzieci wzięły mapę i wybieraliśmy gdzie jedziemy: „Warszawa? - nie, Kraków? - nie”. Nie wiem, dlaczego zastanawialiśmy się nad Katowicami i Wrocławiem. Padło: „Katowice - fajna nazwa” i tak pojechaliśmy na dworzec kolejowy w Katowicach. Tam działało centrum pomocy Ukraińcom. Czekaliśmy kilka godzin, aż przyszedł jakiś wolontariusz z Ukrainy i powiedział, że jest miejsce w Rybniku. „To fajne miasto. Małe, ale piękne, sportowe” - powiedział. Zgodziliśmy się i malutkim autobusem dojechaliśmy prosto do sali gimnastycznej MOSiR przy ulicy Górnośląskiej w Rybniku. Kiedy przyjechaliśmy, było tam około 20 osób z Ukrainy.

Podobno było tam bardzo zimno?
Z początku było zimno, ale bez przesady. Szybko załatwiono ogrzewanie i było dobrze. Wszyscy, którzy tam z nami byli, w ciągu kilku dni porozjeżdżali się do różnych mieszkań w Rybniku. Nas też wzięła do siebie rodzina Polaków. Byliśmy u nich cztery miesiące. Ale nie mieszkaliśmy razem, jak to bywało czasem w innych przypadkach. Dali nam osobne mieszkanie. O nic nie prosiliśmy, ale przynosili nam produkty ze sklepu, zrobili prezenty na święta. Fajna rodzina. Mieszkaliśmy tak do czasu remontu ich mieszkania. Pracowałam wówczas jako wolontariuszka w sklepie „Półki Dobra” przy ulicy Brudnioka, gdzie przychodziło wielu Ukraińców. Poznałam też dużo Polaków. Pisałam im, że potrzebuję nowego mieszkania i udało się.

Szybko nauczyła się Pani polskiego…
Gdy przyjechaliśmy do Rybnika, naukę języka zaproponowała mi pani Gabriela. Przychodziła kilka razy w tygodniu i uczyła mnie i dzieci wszystkiego od podstaw. Dopiero później dowiedziałam się, że to wicedyrektorka SP 10. Jestem jej wdzięczna. Potem, by uczyć się polskiego, czytałam książki dla dzieci. Wzięłam też udział w dwóch kursach językowych, ale wiem, że nadal nie mówię poprawnie. Na szczęście wiele słów jest podobnych.

Jest Pani psychologiem. Trudno było znaleźć w Rybniku pracę w swoim zawodzie?
W marcu po przyjeździe do Rybnika wypełniłam ankietę, w której napisałam, jaki mam zawód. Pewnego dnia zadzwonił do mnie pan Arek z MOSiR-u i powiedział, że 28. Dzielnica potrzebuje psychologa. Potem Mariusz Wiśniewski, który pomaga Ukraińcom, umówił mnie na spotkanie i przyjął do pracy. Odtąd próbuję pomóc rodakom potrzebującym rozmowy i wsparcia.

W związku z wojną, strachem potrzebują tego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek…
To są różne sytuacje, nie zawsze związane bezpośrednio z wojną. Są na przykład panie, które potrzebują rozmowy w związku z nową sytuacją, bo przyjechały do męża, który pracował w Polsce kilka lat, a wcześniej długo nie byli razem. Innym razem są to problemy z dziećmi. Wielu rodziców myśli, że ich dziecko jest po prostu w trudnym wieku, ale tak naprawdę jak nigdy dotąd potrzebuje uwagi mamy.

Jak radzić sobie z lękiem?
Nie wolno dusić tego w sobie. Można przyjść do mnie, można znaleźć innych psychologów - Ukraińców czy Polaków. Nie trzeba mówić o wojnie, można mówić o dzieciach, wnukach, byleby to wyrzucić z siebie. Trzeba się czymś zająć. Nasze dziewczyny wspólnie z Rybnicką Radą Kobiet robią świece okopowe oraz siatki maskujące dla naszych żołnierzy. Przy okazji rozmawiają, leci jakaś muzyka. To jest dobre, bo odstresowuje.

W międzyczasie jeździ Pani do Ukrainy? Pewnie te powroty do zrujnowanego kraju są trudne?
Odkąd wybuchła wojna, byłam tam trzy razy, na tydzień albo dwa. Na początku był strach, ale starałam się nie pokazywać tego dzieciom. Kiedy mama jest spokojna, wtedy i one są spokojne. Oczywiście obawy mam nadal, ale jestem dziś o wiele bardziej spokojna. Pierwszy raz pojechałam tam sama w sierpniu, kolejne dwa razy zabrałam ze sobą także dzieci. Długo nie widziały taty, a tego potrzebowały, musiały pojechać. Dzieci były u rodziców męża w Połtawie, bo w naszym domu w Charkowie jest nadal bardzo niebezpiecznie. Charków to duże miasto, niektóre dzielnice są bardzo zniszczone, a inne nie. Na naszą spadły bomby. Mąż musiał zabezpieczyć okna, bo wyleciały nam szyby.

Rybnik staje się Pani drugim domem? Macie już tu swoje ulubione miejsca? Kawiarnie?
Tak, jestem z dużego miasta, a Rybnik to mała, domowa miejscowość. Moja rodzina teraz potrzebuje właśnie takiego miejsca. Chciałabym tu mieszkać z całą moją rodziną. Chciałabym żeby przyjechał do nas mój mąż, ale nie wiem, czy on chciałby tu zamieszkać. Mam tu już swoje ulubione miejsca. Fontanna przy bazylice wieczorową porą jest piękna. Gra muzyka, woda tańczy, jest bardzo przyjemnie. Mamy też „swoją” kawiarnię. Razem z córką lubimy chodzić na lody do „Pianki”.

Dzieci także chciałyby zostać tu na zawsze?
Dzieci chodzą do liceum na ulicy Orzepowickiej. Tam są ukraińskie klasy. Córka Aleksandra ma 15 lat i jest w pierwszej, a syn Igor ma 17 i jest w trzeciej klasie. Chce iść na studia w Polsce, zaś córka wolałaby wrócić do Ukrainy. Jest mądra i doskonale rozumie, że tam nie ma już życia, które było przed wojną, ale zostawiła tam wszystko, co kochała.

Wiele dzieci nie radzi sobie z nową sytuacją?
Każde dziecko jest inne. Przychodzą do mnie w różnym wieku i z różnymi doświadczeniami. Niektóre są wystraszone, bo przyjechały tu, np. z Mariupola, który został mocno zbombardowany. W zależności od tego, co widziały, co przeżyły, ich stan jest różny. Inną sprawą jest to, że każde dziecko poza szkołą w Ukrainie miało dużo różnych, dodatkowych zajęć. A tutaj chodzą tylko do szkoły i tyle. Brakuje im przyjaciół, tego życia, które tam mieli. Oczywiście ofert dla dzieci z Ukrainy w Rybniku nie brakuje. Jak ktoś chce, to może chodzić na siatkówkę czy zajęcia plastyczne, ale wielu zamknęło się w sobie. A nie wszyscy rodzice rozumieją, że powinni zachęcać dzieci do wyjścia z domu i aktywności. Nie rozumieją, że dziecko potrzebuje teraz dużo zajęć, by zająć czymś głowę. Dzieci nie można zostawić samym sobie.

Jak ocenia Pani relacje polsko-ukraińskie po roku od wybuchu wojny. Na początku był entuzjazm, wielu Polaków pomagało, a dziś? Potrafimy żyć obok siebie?
Moim zdaniem na początku tej pomocy było zbyt dużo. Nie wiem, czy wszyscy Ukraińcy tak mocno by pomagali jak Polacy. Oczywistym jest, że teraz tej pomocy jest mniej, a ludzie zawsze przyzwyczają się do najlepszego. Ponieważ na początku tej pomocy było za dużo, to dziś czasem ktoś marudzi, że już jej nie dostaje. Tak to już jest. Ale myślę, że Polacy i Ukraińcy dobrze się dogadują. Kiedy człowiek jest dobry, to nie ma znaczenia, jakiej jest narodowości.

Niestety, wygląda na to, że wojna jeszcze potrwa. Myśli Pani, że rodacy będą chcieli wrócić czy jednak zostać w Polsce na stałe?
Jeszcze długo w Ukrainie nie będzie tego wszystkiego, co było przed wojną. Nawet jak się skończy, to jeszcze przez kilka lat nie będzie bezpiecznie. Nie będzie można pójść nawet do lasu, bo są tam miny. Nie będzie można pojechać nad morze. Nauka długo nie wróci do stanu sprzed rosyjskiego ataku. Długo potrwa odbudowa miast. Oczywiście, że chciałabym pojechać do męża, ale jeszcze bardziej wolałabym, by on przyjechał tutaj. Moje dzieci mają tu dużo większe perspektywy, bo tutaj jest Unia Europejska. Tu zawsze będzie bezpieczniej niż tam. Myślę, że wielu moich rodaków tak uważa. Dlatego jeśli przyjechały tu całe rodziny, to będą chciały zostać na stałe.

Rozmawiał Aleksander Król

Redaktor Naczelny
Aleksander Król

Zobacz także

Splatać siatki i ludzi
Splatać siatki i ludzi

Splatać siatki i ludzi

do góry