Strona główna/Aktualności/Zdrowie/Pielęgniarka z Juliusza: Z tymi murami wiąże się wiele (..)

Pielęgniarka z Juliusza: Z tymi murami wiąże się wiele wspomnień

11.09.2022 Zdrowie

„Juliusz” miał piękny park, w którym rosły wysokie drzewa. Wiosną i latem było naprawdę pięknie. W maju wystarczyło otworzyć okna, by pacjenci zobaczyli kwitnące kasztany, a potem bzy. Czując wiosnę, chciało się żyć, pacjentom łatwiej było powrócić do zdrowia. Do dziś, gdy spotykamy się z koleżankami, z którymi pracowałam w starym szpitalu, często wspominamy właśnie ten park - opowiada nam Małgorzata Neuman, pielęgniarka z dawnego „Juliusza”, a dziś Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku. Gdy ogląda zdjęcia wnętrz zrujno wanego pawilonu „Juliusz”, w którym mieścił się jej oddział onkologiczny, łez ka kręci się w oku. - Chociażby z racji pamięci o osobach, które tam odeszły, dobrze że podjęto decyzję o remoncie tego miejsca - dodaje.

Małgorzata Neuman, pielęgniarka z dawnego „Juliusza”, a dziś Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku.. Zdj. Wacław Troszka

W miejskim szpitalu przy obecnej ulicy 3 Maja Małgorzata Neuman pracowała od 1993 do 2001 roku, czyli do samego końca jego funkcjonowania. Jej oddział przenoszono do nowoczesnego wówczas Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 jako ostatni.

- To nie była łatwa „operacja”. Część pacjentów, którzy na ten moment zakończyli cykl chemioterapii, została wypisana do domów. Natomiast pacjenci, którzy byli naświetlani i chorzy terminalnie, byli przewożeni na nowy oddział onkologiczny, urządzony w nowym szpitalu wojewódzkim w rybnickich Orzepowicach - mówi.

Przyznaje, że przeprowadzka w nowe miejsce była trudna także dla personelu, który choć pracował w skrajnie trudnych warunkach, to jednak tworzył tu „rodzinę”.

- Pomimo tego, że warunki były tam bardzo trudne, wspominam ten czas bardzo dobrze. Juliusz był ma łym szpitalem, atmosfera między pracownikami była znacznie lepsza niż w wielkim, nowoczesnym „molochu”. Nie ukrywam, bardzo stresowaliśmy się, przenosząc w nowe miejsce. Zupełnie inne warunki pracy, inni ludzie, z którymi mijaliśmy się na korytarzach. Potrzeba było lat, byśmy mogli się zin tegrować w takim dużym budynku - wspomina Małgorzata Neuman.


Do nowego szpitala przy ulicy Energetyków przeprowadzono już wcześniej porozsiewane po całym mieście oddziały z innych szpitali. Zanim pełną parą ruszył WSS nr 3, przy ulicy Rudzkiej (tam gdzie dziś znajduje się kampus) funkcjonowała chirurgia, ortopedia, pediatria i laryngologia dziecięca. Z budynku przy ulicy Żorskiej, gdzie dziś funkcjonuje szkoła muzyczna, przeniesiono do Orzepowic dwa oddziały internistyczne, ginekologię i położnictwo. Natomiast z Juliusza, oprócz onkologii, jeszcze laryngologię, blok operacyjny, oddział dermatologiczny, okulistyczny i chorób wewnętrznych. A także pogotowie.

Wnętrza pawilonu Juliusz, w którym trwa remont. Zdj. Aleksander Król

- Łatwiej, gdy wszystko jest skupione w jednym miejscu? - zagadujemy.

- Z jednej strony tak, z drugiej wbrew pozorom, to wszystko funkcjonowało wcześniej całkiem dobrze. Ratownicy pogotowia udzielając pomocy dzieciom - zabierały je na pediatrię na Rudzką. Kobietę do porodu wieziono na Żorską, a jak pacjent był onkologiczny czy przewlekle chory, to do naszego „Juliusza” - tłumaczy pielęgniarka. Opowiada, jak z małego szpitala załoga trafiła do budynku z 11 piętrami.

- Czułyśmy się odizolowane, wyalienowane. Byliśmy tylko z laryngologią, blokiem operacyjnym i oddziałem przewlekle chorych i nagle trafiamy do 11-piętrowego budynku, gdzie są wszystkie oddziały - „zbieranina” z wcześniejszych szpitali. Trudno było się zaaklimatyzować - mówi.

Korytarz w pawilonie Juliusz w dawnym szpitalu miejskim. Zdj. Aleksander Król

Oczywiście warunki w nowym szpitalu były nieporównywalne do tych, które znali. Windy, szerokie korytarze, nowe sanitariaty, nowoczesny sprzęt, komfort, jakiego sobie nawet nie wyobrażali.

- W „Juliuszu” sale były wieloosobowe - na jednej mogło leżeć i 8 osób, jedna toaleta dla wszystkich na korytarzu. A tu nagle sale dla dwóch, trzech, maksymalnie czterech osób z łazienkami. Wszystko nowe. To robiło wrażenie - wspomina pielęgniarka, która przyzwy czajona była do trudów codziennej walki o pacjentów w starym szpitalu.

- Akurat na moim oddziale onkologicznym, który w „Juliuszu” stworzony został jako ostatni i miał być swego rodzaju wizytówką, działała winda. Ale na oddziale przewlekle chorych windy nie było. Pielęgniarki musiały wszystko nosić po schodach. Posiłki były wnoszone w pojemnikach, wiadrach, w tym, co było pod ręką - wspomina. Po starych, drewnianych i wąskich schodach odbywał się też transport pacjentów.

Pacjentów znoszona po schodach. Zdj. Aleksander Król

Dla często drobnych pielęgniarek był to wysiłek ponad siły. - To było najtrudniejsze. Pacjenci na oddziale dla przewlekle chorych zwykle leżeli długo i rzadko wypisywani byli do domów, ale kiedy pacjent odchodził, ciało trzeba było znieść po schodach - wspomina.

- Podobnie było na oddziale onkologicznym, bo choć winda była, to ciał nie było wolno nią transpor tować, bo wożono nią posiłki i pacjentów na zabiegi, więc znosiłyśmy zwłoki po schodach. Na parterze kładło się je na wózku i wieziono do znajdującej się w parku kostnicy - wspomina.

Sala operacyjna w dawnym Juliuszu. Zdj. Aleksander Król

Panie starały się jak mogły, by wszystko odbywało się z szacunkiem dla zmarłego oraz by oszczędzić rodzinom przykrego widoku, ale w takich warunkach było to nie zmiernie trudne.

- Czasami było to nieuniknione, bo w parku, zwłaszcza latem, na ławeczkach przesiadywali odwiedzające pacjentów rodziny. Trudno było wypraszać wszystkich z parku, gdy transportowaliśmy zmarłego - zauważa.

Tłumaczy, że gdy opuszczali stary szpital, nie był w najgorszym stanie. Pewne rzeczy wymagały remontu, ale mogło to dalej funkcjo nować. Dramatu nie było. Teraz jest tragedia - mówi nam pani Małgorzata, oglądając zrobione przez nas zdjęcia w dawnym pawilonie „Juliusz”, w którym właśnie niedawno wystartował remont.

Część szpitala już zyskała nowe życie. W pawilonie Rafał otwarto Edukatorium Juliusz. Zdj. Lucyna Tyl

- Wróciły wspomnienia o oso bach, które tam odeszły. Mnie też na oddziale onkologicznym umarł teść. Z tymi murami wiąże się mnó stwo wspomnień, było wielu znajo mych z tamtych lat. Poza tym pa trząc już na same mury, w których przez te wszystkie lata leczyło się tylu mieszkańców, a które dziś są zrujnowane, serce się kroi. Cieszę się, że miasto postanowiło przy wrócić temu miejscu dawny blask. Należało to zrobić chociażby z ra cji pamięci o tych osobach, które tu odeszły - mówi.

Aleksander Król

do góry