Miłość na pełnym gazie
Przy stole wykonanym przez Antoniego Worynę i kawie zaparzonej w pamiątkowych filiżankach z finału Indywidualnych Mistrzostw Świata na Żużlu w 1970 roku, w którym wywalczył brązowy medal, rozmawiamy z Haliną „Basią” Woryną, żoną legendarnego żużlowca ROW-u Rybnik.
Jak Pani poznała męża?
Antoni dopiero zaczynał swoją karierę żużlową, choć był już wtedy w kadrze narodowej. Razem z nią przyjechał na obóz kondycyjny w Gdańsku‑Oliwie. A ja, choć mieszkałam w Grudziądzu, uczyłam się akurat w tamtejszym studium nauczycielskim wychowania fizycznego, przy którym był fantastyczny ośrodek przygotowań olimpijskich. Poznałam tam wielu znanych sportowców, których później, po latach spotkałam na gali sportu, gdy mąż jako pierwszy żużlowiec został nagrodzony w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” – m.in. Władka Komara czy Elżbietę Krzesińską, która przychodziła do naszego pokoju popalać. No ale oczywiście najważniejsze było to spotkanie z Antonim, który mnie podrywał. Nawet nie przypuszczałam, że to będzie tak na poważnie. Obóz żużlowców się zakończył, wszyscy wyjechali, Antoni się ze mną pożegnał, ale na drugi dzień przyszedł. Okazało się, że w ogóle z Gdańska nie wyjechał. A niewiele brakowało, by przez to randkowanie jego kariera potoczyła się zupełnie inaczej. W Gdańsku jest klub żużlowy i oni się szybko zorientowali i namówili go, by przeszedł do Gdańska. Oferowali świetne warunki, mieszkanie, wszystko. To był policyjny klub, więc załatwili mu już nawet wezwanie do wojska do Gdańska, do marynarki wojennej. Wszystko było już załatwione. Ale los zdecydował inaczej. Akurat w tym czasie był mecz między ROW-em i Gdańskiem, na który Antoni przyjechał swoim nowym autem – kupił sobie warszawę. I gdy wracał, miał bardzo brzydki wypadek w Ostrowie. Prowadził kolega, obok siedziała jego żona, która mocno ucierpiała, a Antoni leżał na tylnym siedzeniu i spał. Nic by mu się nie stało, gdyby nie tranzystorowe radyjko, którym dostał w głowę. Gdy przewieźli go do szpitala w Rybniku, odwiedził go tam prezes ROW-u Tadeusz Trawiński, który pracował w Zjednoczeniu. To był człowiek na poziomie i przeprowadził z Antonim mądrą rozmowę. Przekonał go, że jak przejdzie z Rybnika do Gdańska, to i tak pewnie go zawieszą na dwa lata, a on dopiero zaczynał karierę. A ponieważ Antoni chciał w tym Gdańsku zostać też dla mnie, prezes powiedział mu: „że jak ona cię kocha, to przyjedzie za tobą na Śląsk”. Pamiętam, jak ten biedny Antek przyjechał do mnie, gdy wyszedł ze szpitala. Siedziałam w pokoju i usłyszałam głos z radiowęzła: „studentka Grabowska proszona jest do recepcji”. Myślę, – Jezu, co się stało, może co w domu? Schodzę, a tam telegram od Antka: „Czekam na Ciebie w Aldze”, takim przyjemnym lokalu na molo w Sopocie. Wszystko mi potem powiedział. Martwił się, czy przyjadę dla niego do Rybnika… Miał już bilet do wojska, ale udało się to jakoś odkręcić, co nie było łatwe w tamtych czasach… W wakacje przyjechałam na Śląsk, by poznać rodziców Antka. Pobraliśmy się w Boże Narodzenie.
To jak to było żyć z żużlowcem?
Początki zawsze są fajne. Choć przyznam, że nie podobał mi się ten sport w ogóle. Gdy pierwszy raz byłam na meczu w Gdańsku, myślałam: „Matko Boska, co za dziwny sport”. Wydawało mi się, że za chwilę wszyscy się powywracają.
Ale potem przywykłam, choć zawsze bardzo przeżywałam mecze. Pamiętam m.in. bardzo poważny wypadek na torze w Gorzowie. Antoni miał rozerwane udo, ale na szczęście tętnica była cała. Do domu przywiózł go lekarz, z którym Antoni się przyjaźnił. Widzę auto przed domem, ale Antek nie wychodzi. To były tragiczne chwile. Pamiętam, że przed tymi swoimi największymi sukcesami, po wypadku w Związku Radzieckim, miał uraz kręgosłupa i został sparaliżowany. „Chwyciło” mu całą jedną stronę ciała, nogę, nawet twarz. To było straszne, Antoni był załamany. Dostawał zastrzyki, ale nic nie pomagało. Jedna z pielęgniarek poleciła mu znaną masażystkę z Niedobczyc, która postawiła go na nogi. Pamiętam noc, gdy mnie obudził i mówi: „Basia, zobacz, potrafię ruszać palcami w nodze”. Był bardzo szczęśliwy. To zadziałało trochę jak doping. Zrobił wtedy w Rybniku mistrzostwo Polski. Dostał olbrzymi bukiet biało-czerwonych goździków, który zawiózł tej masażystce z Niedobczyc.
Widziała Pani największe sukcesy męża na żywo?
Byłam na stadionie w Rybniku w 1966 roku, gdy zdobył indywidualne mistrzostwo Polski i we Wrocławiu w 1970 roku, gdy zdobył brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata. Ale gdy po raz pierwszy stanął na podium mistrzostw świata, nie widziałam, bo to było w Göteborgu w Szwecji w 1966 roku, a wtedy nie mogłam z nim jeździć za granicę. Nie było też transmisji w telewizji z żużlowych mistrzostw świata. Pamiętam, że słuchałam radia – przed północą podawali wiadomości sportowe. I nagle Ciszewski mówi o Antonim, że ma szanse! Boże, złoty! Od razu biegiem na dół do teściów, by im powiedzieć. Radość była ogromna! Antoni – pierwszy Polak stanął na podium mistrzostw świata! A wcześniej na Wembley w mistrzostwach Europy też był trzeci. A przecież Wembley było dla Polaków nie do zdobycia. Antoni dokonywał niemożliwego.
Jak przeżywał te sukcesy i porażki w domu?
Starał się lekceważyć porażki. Nie zwierzał mi się z jakichś swoich słabości czy niepowodzeń. O wielu rzeczach nawet nie wiedziałam. Uważał, że nie muszę się tym martwić. Starał się nie obarczać mnie kłopotami. W domu, przy obiedzie raczej nie mówiliśmy o żużlu, było wiele innych spraw, wykańczanie domu.
Antoni bardzo lubił gości. Nasz dom był cały czas otwarty. Wie pan, kogo on mi tu zapraszał? Na obiad przyjeżdżał redaktor Jan Ciszewski. Zresztą po ślubie załatwił nam meble, na których pan siedzi. Ciężko było w tamtych czasach o cokolwiek. Często gościliśmy na ogrodzie kolegów z klubu. Andrzeja Wyglendę, z którym rywalizował na torze, ale poza nim się przyjaźnił. Myśmy już byli małżeństwem, a Andrzej jeszcze kawalerem, dlatego z pierwszą żoną Marysią przychodzili do nas na randki. Z Joachimem Majem bardzo żeśmy się przyjaźnili, bywał u nas Edward Jancarz, Ole Olsen i wielu innych.
Miała Pani wpływ na decyzje męża?
Raczej nie. Nawet nie miałam wpływu na to, jak zdecydował, że pojedzie do Anglii jeździć. Tak postanowił i tak było. Urodziłam syna, z dzieckiem by nas nie puścili. W międzyczasie teść zmarł i teściowej też bym nie zostawiła samej. Zdecydował i pojechał. Nie robiłam mu żadnych pretensji. Żużel to było jego życie. W wakacje udało nam się pojechać do męża. Z klubu dali nam zaproszenie i byłam w Anglii całe wakacje. A jak się skończył tam sezon, to Antoni poleciał do Australii i całą zimę tam jeździł. Potem po powrocie z Anglii i Australii jeszcze na chwilę wrócił do ROW-u. Już nie chciał jeździć, ale bardzo go prosili. Zrezygnował po dwóch czy trzech meczach. Był stanowczy. Po zakończonej karierze był trenerem. Został powołany do Zarządu Głównej Komisji Żużlowej – często wyjeżdżał do Warszawy na jej posiedzenia. No i komentował mecze w telewizji ze studia w Londynie. Tam poznał młodziutkiego Tomasza Lorka. Opowiadał mi o nim: „wiesz, on taki filutek”. Spodobał mu się.
Nie chciał, żeby syn został żużlowcem?
Mirek obudził się trochę za późno. Ja mu mówiłam, że nie przeskoczy ojca, że zawsze będzie w jego cieniu, że stać go na to, by osiągnąć coś w czymś innym. I uwierzył.
Ale raz pojechał na mistrzostwa świata do Leszna. Międzynarodowy turniej, było wielu żużlowców z całego świata. Duża pompa i to mu zaimponowało. Przyjechał i mówił, że też chce jeździć. A wtedy miał już chyba 17 lat. Późno. Mówił, że to nic, że da radę. Ale Antoni mu to jakoś wyperswadował. Pamiętam, że gdy synek był jeszcze mały, mąż przywiózł mu z Australii małą hondę. Potem Mirek paradował na niej przed meczami. Był taką maskotką ROW-u.
Mąż byłby dumny z wnuka?
Gdyby dziadek żył, to myślę, że Kacper odnosiłby jeszcze większe sukcesy. Bo Kacper niezbyt interesuje się mechaniką. Ma od tego specjalistów, a od nich bardzo wiele zależy. Antoni rozumiał swój motocykl, pewne rzeczy sam potrafił sobie przy nim zrobić. Wtedy to nie były ich motory. Klub kupował wszystko, kopalnie na to łożyły. W ROW-ie było trzech mechaników, zawsze była bitwa o najlepszego, choć wszyscy byli dobrzy. Niestety Antoni nie zobaczył już wnuka na torze. Kacperek miał 5 lat jak mąż zmarł. Ale dziadek uczył jeszcze wnuczka na rowerku jeździć bez podpórki.
Obawia się Pani o wnuka?
Oczywiście, to niebezpieczny sport. Ale mam nadzieję, że już teraz tak nie szaleje i więcej potrafi. Oglądam transmisje i widzę, że już potrafi wyhamować jak trzeba.
Podobno to Pani kupiła pierwszy motocykl Kacprowi?
Tak, babcia trochę pomogła. Gdy jeszcze mąż żył, przestałam pracować w szkole i otworzyłam zakład odzieżowy, bo zawsze miałam smykałkę do szycia. Nazwisko swoje zrobiło. Mąż mi pomagał, jeździliśmy po materiały do Anglii, Holandii, Niemiec. Później, nawet do Dubaju latałam po materiały. A potem otwarłam jeszcze sklep z meblami rattanowymi.
Mąż z zawodu był stolarzem… Legendarny żużlowiec po meczu robił meble?
Ten stół, przy którym siedzimy, zrobił Antoni. Wiele rzeczy wykonał sam z drewna: ławę, krzesła, barek z bali. Nie wiem, skąd je miał, chyba z kopalni? Ale stolarką zajął się dopiero na emeryturze. Lubił też projektować nasz ogródek. Nawet namawiałam go, by założył firmę jako architekt krajobrazu. Różne pomysły przywoził z zagranicy. Jak był w Londynie, spacerował sobie i oglądał ogródki. Wiele miał talentów. Był jedynakiem, takim wyproszonym przez teściową. Miała już ponad 30 lat i myślała, że nie będzie miała dziecka. Potem nie chciała, by na żużlu jeździł. Ale Antoni był uparty. Dopiął swego. Został legendą.
Rozmawiał Aleksander Król
Trofea Antoniego Woryny
Antoni Woryna jako pierwszy Polak wywalczył medal indywidualnych mistrzostw świata na żużlu.
Najpierw w 1966 zdobył brązowy medal indywidualnych mistrzostw świata w Göteborgu, a potem sukces ten powtórzył we Wrocław w 1970 roku.
Woryna zdobył też 5 medali drużynowych mistrzostw świata (dwa złote – Kempten 1965, Wrocław 1966; srebrny – Malmö 1967; dwa brązowe – Londyn 1970, Wrocław 1971).
Trzykrotnie zdobywał medale na indywidualnych mistrzostwach Polski: złoty (Rybnik 1966), srebrny (Rybnik 1967) i brązowy (Gorzów Wielkopolski 1970). Dwukrotnie zdobył "Złoty Kask" (1967, 1971).
Z klubem ROW (Górnik) Rybnik zdobył 12 medali drużynowych mistrzostw Polski: 9 złotych (1962, 1963, 1964, 1965, 1966, 1967, 1968, 1970, 1972), srebrny (1961) oraz 2 brązowe (1969, 1971). Oprac. wikipedia
W latach 1973–1974 startował w lidze brytyjskiej, reprezentując klub Poole Pirates.
.jpg)