Postanawiajmy, ale nie za dużo
Radzi psycholog i psychoterapeuta Michał Naczyński w rozmowie o planach na nowy rok.
Koniec roku to szansa na nowe rozdanie?
Są takie momenty w życiu, kiedy robimy podsumowania. Najczęściej są to jakieś okrągłe urodziny albo ważne rocznice. Koniec roku również bywa symbolem jakiegoś odcięcia, zakończenia czegoś starego, rozpoczynania czegoś nowego. Nawet mówimy, że „nowy rok to nowy ja”. W związku z tym ludzie próbują znaleźć coś, co chcieliby zmienić i zacząć od nowa. Robimy wtedy często jakieś plany, postanowienia.
Znowu będziemy rzeźbić sylwetkę?
Rzeczywiście, chyba najczęstszym wyborem jest „magiczna siłownia” albo karnety na basem. Od dawna można znaleźć rolki na Instagramie, TikToku o tym, że od stycznia będzie multum nowych ludzi na siłowniach, ale wiadomo, że od połowy lutego stan wróci do normy.
Nowy rok to taki moment, kiedy ludzie postanawiają przeróżne rzeczy: od czytania książek, oglądania ciekawych filmów, chodzenia na spektakle, po uprawianie sportu, częstsze spotkania z rodziną czy przyjaciółmi. Myślę, że ten okres świąteczno-noworoczny, kiedy wszyscy jesteśmy w domu i spotykamy się z ważnymi dla nas osobami, jest czasem, gdy przypominamy sobie o tych rzeczach, które są dla nas wartościowe. Dlatego chcielibyśmy to kontynuować przez cały rok. Ale gdy już wrócimy do pracy, szkoły, naszej szarej codzienności, okazuje się, że jest trudniej…
Czyli za niedługo będzie Blue Monday i okaże się, że z postanowieniami znów się nie udało. I co wtedy?
To zależy od konkretnej osoby. Bo jeżeli jesteśmy kimś, kto na co dzień bardzo dobrze funkcjonuje, stawia sobie cele w ciągu roku, to jest przyzwyczajony do tego, że część z nich udaje się osiągnąć, a części nie. Taka osoba pomyśli: „trudno, lecimy dalej”. Dajemy sobie jakiś nowy cel, inne zadanie.
To jak postanawiać?
Myślę, że odchodząc od tego, co pokazuje nam popkultura, czyli niekoniecznie dawać sobie superduże cele, a raczej ograniczoną liczbę celów. A najważniejsze jest to, by zastanowić się najpierw nad tym, po co nam w ogóle jest ten cel do zrealizowania. To, co zwykle jest dla nas tą najważniejszą motywacją, to są nasze wartości. Jeżeli wiem, po co chcę chodzić na siłownię, rzucić palenie albo czytać 52 książki w ciągu roku, to łatwiej mi będzie zaplanować sobie cele. I to raczej nie będzie jeden cel, a seria różnych drobnych, małych kroków. Mogę chcieć chodzić na siłownię z kilku powodów – by zrzucić kilogramy, lepiej wyglądać, a może stoją za tym jakieś inne ambicje dotyczące zmiany pracy, bo wyobrażam sobie, że tak stworzę lepsze pierwsze wrażenie na rozmowie kwalifikacyjnej. A może ta siłownia dotyczy niepokoju o moje zdrowie? A przecież jest rodzina, dzieci, przyjaciele, pies. I wyobrażam sobie, że to rozwiązanie zapewni mi zdrowie, a dzięki temu będę blisko osób, które są dla mnie ważne. Jeśli to jest tak podbudowane, to jest szansa, że się uda. Ale niekoniecznie osiągnę cel. Bo wartość to jest bardziej kierunek, w którym zmierzam. Jeżeli wiem, że chcę zwiedzić Skandynawię, to jest tą moją wartością, to ja tam mogę dotrzeć na wiele różnych sposobów. Mogę wybrać samolot, ale jeżeli się okaże, że akurat żaden nie odlatuje z Pyrzowic do Oslo, to zostają mi inne możliwości. Mogę ominąć lotnisko i pojechać samochodem, a nawet złapać stopa. Nie zrealizuję celu, ale jakąś inną okrężną drogą zbliżam się do realizacji wartości. Może wcale nie będę chodził na siłownię, by dbać o zdrowie, ale zrobię badania profilaktyczne i będę chodził na długie spacery. Może okazać się, że gdy nie złapię samolotu, to zyskam coś więcej.
Czasem warunki na drodze, a raczej zdarzenia życiowe każą mi zmienić „trasę”. To nie zawsze my porzucamy nasze cele. Czasami różne wydarzenia sprawiają, że nie jesteśmy w stanie ich zrealizować. Jeżeli złapię uraz, to siłownia odpada, ale jeżeli pamiętam, że to nie ona była dla mnie ważna, a zdrowie, to znajdę inną aktywność.
Pomocne jest robienie tzw. list „to-do” (z ang. do zrobienia), z których skreślamy rzeczy, gdy daliśmy je radę zrobić, ale nie zawsze coś odhaczymy. Istnieją też listy „ta-da” – warto je robić – zapisywać, że np. w tym tygodniu zadzwoniłem trzy razy do babci, choć planowałem siedem, ale trzy to i tak jest więcej niż zero telefonów w grudniu.
Docenianie drobnych kroków będzie podtrzymywać naszą chęć, by dalej próbować realizować plan. Te małe, drobne rzeczy, ta codzienność to jest też coś, co nam daje szczęście.
Żyjemy dziś w takiej pułapce, że wydaje nam się, że szczęście powinno się odczuwać codziennie. Ale odczuwanie „haju” cały czas nie jest możliwe. Poczucie radości i satysfakcji nie bierze się z tego, że ja wygram codziennie olimpiadę czy maraton, tylko właśnie z tych drobnych, codziennych rzeczy.
Pracuje pan z młodzieżą. Ona radzi sobie dziś z emocjami gorzej niż kiedyś? Często słyszymy o tragediach...
Jestem daleki od tego, by twierdzić, że młodzież sobie gorzej radzi. Sądzę, że często jest wręcz odwrotnie. Jak na obciążenia, z którymi się spotyka, radzi sobie bardzo dobrze. Wydaje mi się, że oni mają trudniej niż moje pokolenie. Pamiętam czasy bez internetu i social mediów i te z internetami. Wtedy nie trzeba było się przejmować tym, że ktoś może mieć jakiś filmik, na którym robię coś głupiego, bo nikt nie miał telefonu, by to nagrać.
Nie było też dziwnych podpowiedzi z TikToka?
Myślę, że różne podpowiedzi wśród młodzieży zawsze krążyły, chociaż dostępność do nich rzeczywiście mogła być ograniczona. Wymagania społeczne ze strony social mediów są bardzo wysokie. Porównywanie się kiedyś było możliwe tylko i wyłącznie w ramach swojej wsi, dzielnicy, miasta. Dziś możemy się porównywać do swoich rówieśników z całego świata. Mało kto w social mediach prezentuje to, jak życie wygląda naprawdę.
A dorośli nie ułatwiają sprawy. My jako rodzice czy wujkowie jesteśmy coraz mniej dostępni dla młodzieży. Bo tak jak oni są zawaleni nauką, spotkaniami, tak samo my jesteśmy zawaleni pracą, szukaniem czegoś dorywczego albo jakimś zaangażowaniem społecznym. I niekoniecznie zawsze mamy dla tych młodych ludzi czas. A liczy się jakość, a nie ilość. Czasami lepiej mieć 10-15 minut, ale 100-procentowej uwagi na dziecku niż 5 godzin, które spędzamy z pozycji kanapy albo wołania do siebie przez pół domu.
Jednocześnie pracując z młodzieżą mam przekonanie, że jeżeli ktoś ma zasoby i potencjał, by realnie dokonać jakichś dużych zmian w świecie, to prędzej to są oni niż my. Młodzież ma dużo większą wrażliwość społeczną. Dużo szybciej zauważają niesprawiedliwość, nierówność, to, co nie powinno się dziać. Młodzież też bardzo mocno potrafi sobie nawzajem dawać wsparcie. Oni są czuli na swoje potrzeby.
To jak wejść dobrze w nowy rok?
Nie wiem, czy warto jest odcinać stary od nowego. Czy nie warto popatrzeć na to z perspektywy kontynuacji czegoś? Bo przecież w 2024 też mi pewnie różne rzeczy wyszły. A skoro w czymś jesteśmy dobrzy, to po co to porzucać? Możemy to rozwijać. Nasze cele nie muszą się skupiać tylko na tym, co nam nie wychodzi. Tym postanowieniem mogą być te rzeczy, które nam się udają, i z którymi możemy zrobić coś dobrego dla siebie i innych. Poza tym, miejmy też przynajmniej te 15 minut dziennie dla najważniejszych dla nas osób.
Rozmawiał Aleksander Król