Strona główna/Aktualności/Nasz wywiad działa/Mieszkanki rybnickiego DPS-u bohaterkami książki „Wojna (..)

Mieszkanki rybnickiego DPS-u bohaterkami książki „Wojna jest kobietą”

19.01.2023 Historia

„Kiedy skończyłam naukę był rok 1942 i zgodnie z rozporządzeniem niemieckim musiałam się stawić do przymusowej pracy. Wywieźli mnie do Niemiec. Razem ze mną pociągiem z Katowic jechały też inne dzieci” - opowiadała Irena Kaczanowska, 94-letnia mieszkanka Domu Pomocy Społecznej w Rybniku, Monice Fibic, która z przejmujących opowieści zebranych w DPS-ach w całej Polsce stworzyła książkę „Wojna jest kobietą”. Jeszcze przed oficjalną premierą drugiej części pisarka z Pszowa odwiedziła pensjonariuszki rybnickiego DPS-u, bohaterki swojej książki.

Irena Kaczanowska, mieszkanka MDPS w Rybniku i Monika Fibic, autorka książki. Zdj. A.Król

Rozmowa z Moniką Fibic, autorką książki "Wojna jest kobietą"

Dziś temat Pani książki w związku z tym, co dzieje się na Wschodzie, jest znów bardzo aktualny, bardziej niż parę lat wstecz, gdy żyło nam się bardzo beztrosko…

Nie wiem, czy moja książka ma jakiś związek z wydarzeniami na Ukrainie. Materiały do pierwszej części zbierałam jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie. To była jesień 2021 roku, więc w zasadzie jeszcze nic wtedy się nie działo. Ale już wówczas dużo pań pytało mnie, dlaczego dopiero teraz ludzie tak interesują się wojną. Ja kierowałam się czymś innym. Świadomością tego, że ostatni naoczni świadkowie tamtych wydarzeń, II wojny światowej, odchodzą z dnia na dzień, że to pokolenie wymiera i za chwilę nie będzie kogo posłuchać. Jasne, że będą żyć dzieci, wnukowie, którzy coś będą pamiętać z opowieści babć i dziadków, ale to już nie jest to samo. Raz w jednym DPS-ie jakaś młodsza pani zaoferowała, że opowie mi o wojnie, bo jej mama dużo o niej mówiła, ale ja nie chcę takiej opowieści. Ja chcę opowieści bezpośredniej, w której są prawdziwe emocje. Tylko ktoś, kto przeżył wojnę może o niej opowiedzieć prawdziwie.

Emilia Zielińska, mieszkanka MDPS w Rybniku i Monika Fibic. Zdj. A.Król

Dlaczego bohaterkami Pani książki są akurat mieszkanki Domów Pomocy Społecznej, często osoby samotne? Łatwiej opowiadać o trudnej przeszłości, gdy nie słyszy rodzina?

Przede wszystkim chciałam trafić tylko do kobiet, ponieważ do tej pory o wojnie opowiadali nam mężczyźni, którzy mówili o mężczyznach, o tym, co robili podczas wojny, jak walczyli, jaką mieli broń, jakich mieli generałów, jak po bohatersku ginęli i zwyciężali. Natomiast nikt nigdy nie pytał kobiet, o to, co one robiły przez ten długi, 6-letni okres ich życia. Jak wojna wpłynęła na ich losy? Jak musiały sobie radzić? Postanowiłam dać głos tym kobietom. Pokazać wojnę oczami kobiet. I przyznam szczerze, że takiej wojny nie znałam, nie wyobrażałam sobie nawet jej istnienia. Dla mnie wojna nabrała nagle jakiś kształtów, barw, bo do tej pory miałam w głowie czarno-biały obraz, na którym jeżdżą czołgi, żołnierze strzelają, wybuchają bomby. Trochę tacy „Czterej Pancerni i pies”. Takie było moje wyobrażenie wojny. Nagle poznałam całkiem inny jej wymiar. Spotkania z mieszkankami DPS-ów ubogaciły mnie wewnętrznie o coś wielkiego i namacalnego. Czułam, że dotykam czegoś ważnego nie tylko dla mnie, ale też dla tych pań, bohaterek mojej książki.

Spotkanie autorskie w Miejskim Domu Pomocy Społecznej w Rybniku. Zdj. A.Król

Pewnie te opowieści w zależności od tego, w której części Polski znajdował się DPS, były całkiem różne. Dla jednych wojna wybuchła w 1939, a dla innych dopiero w 1945, gdy przyszli Rosjanie…

To prawda, tak było na przykład w DPS-ie w Raciborzu, gdzie jedna z raciborzanek opowiadała mi, że całą wojnę był u nich spokój, bo Racibórz był po niemieckiej stronie granicy. Tam wojna zaczęła się dopiero na początku 1945 roku, gdy przyszli Rosjanie. I nagle to, czym jest wojna odczuli w dwójnasób na własnej skórze. Zjeździłam całą Polskę i mam też kilka bohaterek z kresów wschodnich, z Wilna, Lwowa, Podola, Wołynia. Te bardzo odmienne relacje pokazują, jak różny przebieg miała wojna w różnych częściach Polski. Jak inaczej radzili sobie ludzie na wsi, inaczej w dużych miastach…

Podziękowania dla autorki. Zdj. A.Król

Podobno część pań opowiedziało swoje historie po raz pierwszy w życiu, taka „ostatnia spowiedź”?

Dużo pań mówiło mi - „jeszcze nigdy nikomu tego nie opowiadałam”. Może nikt ich wcześniej nie pytał, może nie słuchał. Ja sama będąc nastolatką nie chciałam słuchać, co babcia i dziadek mówią na temat wojny. Oni ciągle mówili to swoje „jakbyś wojnę przeżyła, to byś wszystko zjadła”. Dlatego nie słuchaliśmy. Nie byliśmy odpowiednio uważni. Może część pań dopiero u schyłku życia odważyła się powiedzieć o trudnej przeszłości. I czasem zadziałało to jak oczyszczenie. Rozmawiałam z jedną panią w DPS w Rzeszowie, która trzy tygodnie po naszej rozmowie zmarła. A ponieważ nie miałam od niej żadnych podpisów w kwestiach formalno-prawnych, o zgodę na publikację chciałam poprosić kogoś z rodziny. Zdobyłam namiar na syna, ale powiedziano mi, że nie miał dobrego kontaktu z matką, którą umieścił w DPS-ie, nawet jej nie odwiedzał. Początkowo bardzo chłodno ze mną rozmawiał, ale gdy przesłałam mu naszą rozmowę, zupełnie się zmienił. „Pani Moniko, jak ja pani dziękuję, nareszcie zrozumiałem swoją matkę. Ona nigdy mi nie mówiła, co spotkało ją podczas wojny”. Dopiero dzięki temu wywiadowi zrozumiał, dlaczego jego matka nie potrafiła być dobrą matką…
Rozmawiał Aleksander Król

***

Fragmenty opowieści mieszkanek rybnickiego MDPS

Monika Fibic wręczyła książkę Emilii Zielińskiej. Zdj. A.Król

„Pod koniec wojny przyszło do nas wojsko rosyjskie. Oj, z nimi to przeżyliśmy dużo. Pamiętam, że gospodyni, u której pracowałam kazała mi i moim siostrom założyć ubrania jej babci, żeby Rosjanie na nas nie zwrócili uwagi, żeby dali nam spokój. […] Oni bardzo dużo dziewczyn i kobiet zgwałcili w Goleszowie. To była taka dzicz, że to jest nie do opisania , co tu się działo” - czytamy we wspomnieniach 94-letniej Emilii Zielińskiej, mieszkanki rybnickiego DPS-u.

***

„Miasto, do którego przyjechaliśmy nazywało się Oldenburg […] Została mi przydzielona rola tłumaczki. Podczas dokonywania czynności rejestracyjnych dzieci były przydzielane do poszczególnych robót i rodzin, a ja wszystko tłumaczyłam. Kiedy budynek już opustoszał i zostałam tylko ja i pewna kobieta, zdecydowano, że pójdę pracować do niej. Ona była żoną jakiegoś profesora. Do jej domu jechało się koleją jakieś trzy czy cztery stacje. Byłam tam dobrze traktowana. Myślę, że dlatego, że tak dobrze znałam niemiecki. Ci państwo mieli kilkoro dzieci. Moją rolą było opiekowanie się dziewczynkami, które jeszcze były malutkie. Mogłam nawet spać z nimi w jednym pokoju. Inne polskie dzieci musiały spać często na sianie, w stodołach, a mnie pozwolono w domu. Kiedy były naloty, to ja te dziewczynki uspokajałam jak umiałam, byłam dla nich bardzo troskliwa. Latały tam samoloty angielskie i niedaleko nas zrzucały bomby” - czytamy wspomnienia Ireny Kaczanowskiej 94-letniej mieszkanki DPS w Rybniku, w książce „Wojna jest Kobietą”.

***

„Człowiek by chciał, żeby już nigdy nie było wojny, ale to jest naiwne życzenie. Bo niestety mamy ją teraz za wschodnią granicą” […] Doceniajmy to, co mamy teraz, bo mamy się naprawdę dobrze. Trzeba robić wszystko by nie było wojny, bo wojna to najgorsze zło, które niszczy wszystko, człowieka i całe jego życie. Pokój i spokój to jest największe marzenie” - przekonuje Emilia Zielińska, mieszkanka rybnickiego DPS-u.

Redaktor Naczelny
Aleksander Król
do góry