Ciasteczka babki Deli
Niewielka, czarna, kopertowa. Ot, zwykła torebka, jednak z niezwykłą historią. Należała do Deli, a może Zofii? - To jest torebka na aryjskich papierach. Fałszywa torebka, która miała sprawiać wrażenie, że jej właścicielka nie ma nic wspólnego z Żydami. Dlatego nie było w niej nic trefnego, nic, co mogłoby zdradzić. Cel, dla którego moja żydowska babka Dela Goldstein vel Zofia Zmiałowska, nosiła ją codziennie po wyjściu z warszawskiego getta, był jeden - przeżycie - opowiadała pisarka i felietonistka Agata Tuszyńska, podczas wczorajszego spotkania w bibliotece. Miesiąc temu ukazała się jej książka „Czarna torebka”.
- Kiedy miałam 18 lat moja mama zdecydowała się powiedzieć mi, że jest Żydówką. Wtedy też wręczyła mi czarną torebkę, wyjaśniając, że to wszystko, co zostało po jej mamie, a mojej babce - Deli Goldstein. Nie wiedziałam, co zrobić z tą informacją, odkrytym sekretem, ani z tą torebką. Gdy wtedy, na krótko ją otworzyłam znalazłam tam m.in. dokumenty na nazwisko Zofii Zmiałowskiej, a nie Deli Goldstein. Nie było w niej żadnych śladów żydowskiej rodziny, przeciwnie… - opowiadała Agata Tuszyńska.
Czarna torebka kilkanaście lat przeleżała w szufladzie komody. - Przez lata nie potrafiłam sobie poradzić, ani z tym sekretem, ani z tym, co tak naprawdę znaczy być Żydem, więc tym bardziej nie chciałam dotykać tajemnicy czarnej torebki - przyznała. Pierwszy raz opowiedziała o swojej przeszłości Henrykowi, polskiemu Żydowi, emigrantowi marcowemu, przyszłemu mężowi. - To on poradził mi żebym rozwiązała ten żydowski węzeł, bo nie będę w stanie z nim żyć - wspominała. Tak powstała „Rodzinna historia lęku” - książka o jej żydowskiej rodzinie, która była próbą, jak mówi, otwarcia sekretu.
Wreszcie, po latach, przyszła pora na babkę Delę w przebraniu Zofii Zmiałowskiej i jej torebkę.
- Nie potrafiłam napisać tej książki wcześniej, ale cierpię na permanentną tęsknotę za przeszłością i ludźmi, których już przy nas nie ma, dlatego wreszcie wyjęłam tę czarną torebkę z szuflady. I pomyślałam, że to wszystko, co mam po swojej babce. Ona jest tam, w środku… - wspominała podczas wczorajszego spotkania (8 maja), w którym wzięło udział liczne grono czytelników.
Swojej babki nigdy nie poznała. - Nie wiem nawet za dobrze, jak wyglądała, choć zachowała się jedna fotografia podpisana Zofia Zmiałowska. Nie wiem, jak brzmiał jej głos, nie wiem czy lubiła opowiadać historie czy często była smutna, a może się uśmiechała? Bardzo wielu rzeczy o niej nie wiem, ale na podstawie tej torebki odkrywam dla siebie i dla czytelników dwie babki - jedną, która ma twarde aryjskie papiery i żydowską babkę Delę, która wyszła za mąż na chłopca, który mieszkał w kamienicy od frontu, a jego rodzice nie byli zadowoleni, że wziął sobie ubogą pannę, choć nauczycielkę. Usiłuję ją poznać, nie mając praktycznie żadnych śladów, poza wygasłą pamięcią mojej mamy, która nie chciała jej wspominać. Tak bardzo zepchnęła wojenne przeżycia w kąt, że bardzo trudno było je stamtąd wydostać, więc moje „budowanie” jej mamy, a mojej babki, było niezwykle trudne - wyjaśniała.
Dela czyli Zofia. Zofia czyli Dela
- W naszym domu królowało milczenie. Przeszłość była wygnana i zabarykadowana, nie należało zadawać pytań, więc nie pytałam, a oni nie opowiadali - mówiła Tuszyńska o mamie i dziadku, którzy zabierali ją na cmentarz w Otwocku, by odwiedzić leżącą na katolickim cmentarzu Zofię Zmiałowską.
- To jedyna osoba z mojej żydowskiej rodziny, która ma grób. Większość pojechała z Umschlagplatzu do Treblinki - opowiadała pisarka.
W getcie mieszkało 13 członków jej rodziny. Czworo zdecydowało się opuścić dzielnicę za murami, w czym pomógł Aleksander Majewski. - Wujek Oleś, goj, Polak… Gdyby nie on, nie byłoby mojej babki, mamy, ani mnie. To on załatwił papiery, kupił metrykę chrztu… - mówiła Tuszyńska.
Jej babka w getcie była Delą Goldstein, po aryjskiej stronie została Zofią Zmiałowską.
- Miało nie być żadnych wątpliwości, że to Polka. W torebce miała więc metrykę chrztu, święty obrazek Jezusa z aureolą, który puka do zamkniętych drzwi i dwa notatniki z 1941 i 1944 roku. Ale najbardziej wzruszają mnie listy mojej mamy - 11-12-letniej wówczas Halinki - do swojej mamy. I to są najprawdziwsze dokumenty znalezione w tej torebce, bo wszystko inne jest „w przebraniu”, zaszyfrowane, ma sprawiać wrażenie… Jedynie miłość do matki jest prawdziwa. I matki do córki. Stąd koronki, dwie białe koronki, którymi chciała pewnie obszyć mankiety w sukience, a może bluzce swojej córki. One też zostały w tej torebce… - opowiadała Tuszyńska.
Jej babka prawie przeżyła wojnę. Zginęła 25 października 1944 w Otwocku, który został wyzwolony już w styczniu: - Zabrakło jej trzech miesięcy. Przeżyła najgorsze - getto i utratę rodziny. Została sama z córeczką, ale była dzielna, właśnie dla niej. W Otwocku pracowała w pensjonacie pani Czaplickiej, była intendentką, stąd w jej torebce były też przepisy na desery i właśnie te ciasteczka, które dziś możecie skosztować. Na każdym ze spotkań autorskich wychodzą inne, choć z tego samego przepisu - opowiadała Tuszyńska, a czytelnicy chętnie chrupali kruche ciasteczka babki Deli, słuchając o jej życiu.
Dela Goldstein zginęła na rynku w Otwocku, kiedy szła po zakupy na targ.
- Odłamek pocisku nazywanego „Grubą Bertą” zranił ją w nogę i po dwóch dniach zmarła w szpitalu w Otwocku. Gdy mój dziadek wrócił do Warszawy, trafił potem do Otwocka, gdzie w kościelnej kancelarii dowiedział się o jej śmierci. I dostał tę torebkę - mówiła Tuszyńska.
Pisarka zachęcała czytelników, by podejmowali próby ocalania pamięci i przeszłość, by pytali rodziców i dziadków, bo potem jest już tylko za późno.
- Często mówię, że bohaterką wszystkich moich książek jest pamięć. Uprawiam ją, bo nie godzę się na zapomnienie - mówiła.
W trakcie spotkania dzieliła się też opowieściami o gotowaniu, o niekonwencjonalnym związku małżeńskim wujka Olesia i swoim jamniku, który u każdego budził uśmiech, bo był, jak mówiła, w nieoczywisty sposób piękny. Opowiadała też o audiobooku, który nagrała i pomyśle na okładkę książki „Czarna torebka”, ale też o sytuacji na świecie, w którym znów budzą się demony. I o Polsce.
- Trzeba coś zrobić z naszym domem - ojczyzną - żeby oswoić strach i zlikwidować go u źródła. Myślę, że opowiadanie o swoich sekretach, o swojej inności, o tym co nas boli, może zbudować płaszczyznę porozumienia i zaufania, która pozwoli nam iść dalej - mówiła.
Agata Tuszyńska, autorka m.in. biografii Isaaka Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej i Wiery Gran, opowiedziała też o swojej ostatniej biograficznej książce „Żongler. Romain Gary”. Opowieść o francuskim pisarzu i celebrycie, który po błyskotliwej literackiej karierze odebrał sobie życie, znalazła się w gronie biografii zgłoszonych do tegorocznej Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz”. A wczoraj w Dniu Bibliotekarza (8 maja), Tuszyńska opowiadała też bibliotekarce, pani Bronce, którą pamięta z dzieciństwa i o książkach, jakie otaczały ją od dziecka.
- Biblioteka była moim drugim domem - mówiła.
I dało się to odczuć podczas inauguracji rybnickiego Tygodnia Bibliotek.
Historia pewnej torebki
Agata Tuszyńska, autorka cenionych biografii, poetka i felietonistka, napisała wspomnienie o swojej babce Żydówce, która wyszła z getta warszawskiego i przetrwała na fałszywych papierach trzymanych w czarnej torebce. Opowiadała o niej 8 maja w rybnickiej bibliotece podczas pierwszego ze spotkań w ramach Tygodnia Bibliotek.