Strona główna/Aktualności/Nasz wywiad działa/Aleksandra Matuszczyk: Od Juliusza Rogera zaczyna się (..)

Aleksandra Matuszczyk: Od Juliusza Rogera zaczyna się opowieść

26.10.2025 Nasz wywiad działa

To świetny pomysł, by punktem wyjścia była charyzmatyczna osobowość Juliusza Rogera. Jego profesja i jego pasje stają się wspólnym mianownikiem wystaw – mówi nam Aleksandra Matuszczyk, nowa dyrektorka Muzeum w Rybniku. 

Zdj. arch. pryw.Co przesądziło o tym, że zdecydowała się Pani na Rybnik?
Nie miałam świadomości tego, że w jakiś sposób jestem z Rybnikiem związana. Nie są to więzy rodzinne, ale gdybym miała wskazać jakiekolwiek miasto w otoczeniu Orzesza, z którym moja rodzina miała coś wspólnego, to był to Rybnik. Miejsce zarówno nauki, jak i pracy mojej mamy oraz miejsce poznania się moich rodziców, którzy mieszkali tutaj pierwsze dwa lata po ślubie.
Z Rybnikiem jest też związana historia mojej poważnej choroby dziecięcej, którą przechodziłam w wieku lat trzech. Byłam leczona w tutejszym szpitalu, a wielkim medycznym autorytetem dla mojej rodziny w tamtym czasie był pan doktor Eryk Kwapuliński.
Oczywiście, nie podejmuje się decyzji zawodowych w oparciu o przeszłość. To, co jest tutaj dla mnie szalenie interesujące, to moment, w którym znajduje się Muzeum w Rybniku – a mianowicie fascynujący czas przekształcania dawnego miejskiego szpitala, który służył leczeniu ciała, w przestrzeń, która ma służyć zaspokajaniu innych potrzeb, związanych z historią i dziedzictwem przyrody. Drugi powód to wyzwanie, jakie będzie związane z połączeniem obu miejsc: szpitala i dawnego ratusza, które jest dzisiaj główną siedzibą rybnickiego muzeum.

O historii miasta opowiada wystawa stała w muzeum. Ta nasza dobrze opowiada czy ona jest do zmiany?
Absolutnie nie chciałabym zaczynać pracy w Rybniku od zmian koncepcji funkcjonujących w budynku ratusza wystaw stałych, przygotowanych przez muzealny zespół. Będzie to dla mnie raczej punkt wyjścia do rozmowy nad każdą kolejną ekspozycją w rybnickim muzeum. Ciekawi mnie również wystawa poświęcona medycynie i farmacji, która jest ulokowana w Edukatorium Juliusz. O ile ekspozycje w budynku ratusza są oparte na budowanej przez wiele lat kolekcji muzealiów, to wystawa, która znajduje się w Edukatorium, jest bardzo interesującą przeciwwagą – narracyjną wystawą o medycynie. Patrząc w najbliższą przyszłość – czeka nas budowa wystawy w budynku, którego rewitalizacja rozpocznie się wkrótce. Nowa wystawa ma być poświęcona przyrodzie i postaci Juliusza Rogera (lekarza, przyrodnika, etnologa z zamiłowania). Powinna łączyć w sobie oba te koncepty – z jednej strony wykorzystywać obiekty muzealne, a z drugiej prowadzić odbiorcę w angażujący sposób, używając do tego multimedialnej narracji.

Czy w Pani ocenie wystawa multimedialna już funkcjonująca w Edukatorium jest dobra? Mamy tam mnóstwo multimediów, ale czy one odpowiadają współczesnym czasom?
Wystawa w Edukatorium odbija współczesną dyskusję na temat muzealnych wystaw stałych. Bardzo ważną cezurą w historii polskiego muzealnictwa było otwarcie w 2004 roku pierwszej wystawy narracyjnej, w Muzeum Powstania Warszawskiego. Po pierwsze, mieliśmy tam do czynienia z adaptacją budynku (dawnej elektrowni tramwajowej), którego rewitalizacja została podporządkowana wystawie. Po drugie ma ona charakter narracyjny i była swego rodzaju eksperymentem wizualnym, za jakim – oprócz zespołu merytorycznego – stały nazwiska artystów, które urosły dziś do rangi klasyków budowy wystaw narracyjnych, a mianowicie: Mirosław Nizio, Jarosław Kłaput i Dariusz Kunowski. To bardzo interesujące trio, które zbudowało porywający, niebywale oddziałujący na zmysły obraz powstańczego świata: multimedialny i interaktywny Muzeum Powstania Warszawskiego – otwarte w roku wstąpienia Polski do Unii Europejskiej stało się pewnym modus operandi, jeżeli chodzi o wykorzystywanie zabudowy poprzemysłowej do celów muzealnych, ale także jeśli idzie o sposób konstruowania zespołów fachowców do tworzenia ostatecznego kształtu wystaw muzealnych. Oprócz muzealników: historyków, etnologów czy historyków sztuki biorą w nim udział fachowcy z branż zajmujących się architekturą i sztukami wizualnymi. Nowa wystawa w Rybniku powinna łączyć i integrować oba doświadczenia – czyli gromadzenia i budowania kolekcji oraz tego, które płynie z wystaw narracyjnych, czyli umiejętnego wciągania do opowieści interakcji i multimediów...

To jak chciałaby Pani, by wyglądała nowa wystawa w Juliuszu?
Scenariusz jest już prawie gotowy. Nie mam wątpliwości, że to świetny pomysł, by punktem wyjścia do opowieści była charyzmatyczna osobowość Juliusza Rogera. Jego profesja i jego pasje stają się wspólnym mianownikiem dla tej pierwszej już funkcjonującej wystawy i tej, która dopiero powstanie. Zastanawiam się, czy uda się w tę prawie już gotową opowieść wpleść wątek łączący przyrodę Górnego Śląska z przemysłem i jego destrukcyjną siłą, a zaraz potem odrodzeniem. I wszystko to na przestrzeni 200 lat!

Czy wątek humanistyczny, myślę o pieśniach ludowych, które zbierał Roger, będzie też ujęty w nowej wystawie?
Dla mnie ten koncept nawet topograficznie jest absolutnie wspaniały. W pawilonie „Rafał” mamy opowieść o medycynie i farmacji, w pawilonie „Juliusz” będziemy mieli z kolei przyrodę i Juliusza Rogera, a obok mamy jeszcze kaplicę, niezwykłą przestrzeń – neogotycką świątynię z dobrą akustyką. Mam nadzieję, że tam – we współpracy z Fundacją na rzecz Ochrony Kultury, gospodarzem obiektu – będziemy mogli pieśni praktykować. Tym bardziej że ostatnie 20 lat na Górnym Śląsku to wzmożony ruch etnomuzykologiczny związany z badaniem i wykonywaniem pieśni.

Rybnik jest starym miastem. Czy nie należałoby wydobyć jeszcze innych historii? Np. wątek żydowski praktycznie niezauważalny w rybnickim muzeum... Wiem, że pewnie za chwilę zapuka do Pani drzwi też Jerzy Natkaniec z Huty Silesia, który upomni się o muzeum huty. W Tychach stworzyła Pani Galerię Historii Sportu, a przecież w Rybniku mamy żużel, piłkę, olimpijczyków…
Muszę powściągnąć ambicje, bo mój kontrakt przewidziany jest na trzy lata (śmiech!). Z Tyskiej Galerii Sportu jestem bardzo dumna, udało nam się ją stworzyć na stadionie dzięki m.in. znakomitemu dziennikarzowi sportowemu Piotrowi Zawadzkiemu. Chodzącą encyklopedią sportu żużlowego jest Henryk Grzonka, ale speedway to niejedyna gałąź sportu rybnickiego. Te tematy, moim zdaniem, po prostu trzeba przywoływać za pomocą wystaw czasowych. Podobnie jest z Hutą Silesia. Wielkie zakłady pracy organizowały ich funkcjonowanie, z jednej strony dając pracę, z drugiej – miejsce do życia, organizując czas wolny poprzez budowanie domów kultury, ośrodków sportowych i wczasowych. Bez wątpienia takie historie trzeba eksponować, oczywiście w odpowiednim czasie i w odpowiedniej formie. Pamiętam, że Silesia miała wystawę w 2015 roku, przygotowaną przez Martę Paszko, etnografkę pracującą wówczas w muzeum. Na pewno społeczność tego zakładu powinna zostać zaangażowana do gromadzenia opowieści, bo „materialność huty” to nie wszystko.
Historia mówiona ma tę wspaniałą cechę, że ogromnie demokratyzuje doświadczenie ludzkie – pozwala opowiadać robotnikowi przy taśmie, związkowcowi, dyrektorowi. Myślę, że historia Huty Silesia, której wyroby były chyba w każdym domu, przenikały do życia każdej rodziny, domaga się opowieści. Ale podkreślam, jest na to wiele sposobów. Muzeum jak żadna inna instytucja kultury może posługiwać się różnymi środkami wyrazu. Nie muszą to być wystawy, mogą to być projekty badawcze, wydarzenia albo powoli budowane repozytorium historii mówionej.
To wszystko jest przed nami. Nie mam wątpliwości też co do historii ewangelickich, żydowskich. Rybnik jest wspaniałą splątwą trzech religii – te wątki powinny być wydobyte.

Muzeum to dobre miejsce, by w kontekście tego, co się dzieje – Polska się radykalizuje – prowadzić trudne tożsamościowe dyskusje o Śląsku?
Jeśli przyjrzeć się zamieszaniu, jakie w ostatnim czasie wywołała prezentowana w Muzeum Gdańska wystawa „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”, to przecież tym bardziej chcemy powiedzieć, że Juliusz Roger był „nasz”. Losy osób, rodzin, miast, które tworzą dzisiejszą Polskę po II wojnie światowej, są konieczne do opowiadania, o czym wiemy najlepiej na Śląsku. Myślę, że muzea są predestynowane do tego, by opowiadać trudne historie.

Stworzy Pani z Juliusza Rogera metaforę Śląska, symbol, o którym będzie się mówić: „jedźcie do Rybnika – tam opowiedzą wam o prawdziwym Ślązaku”?
Miasto już uczyniło z Rogera postać bardzo wyrazistą! I do Rybnika jeździ się z powodu Juliusza Rogera, choćby z powodu Górnośląskiej Nagrody Literackiej, której jest patronem.

A po godzinach słucha Pani jazzu?
Oczywiście, nie tylko słucham jazzu, ale kiedyś organizowałam wiele koncertów muzyki improwizowanej i jazzowej – również w Rybniku.

Pewnie dlatego widzę ten ogromny potencjał nie tylko w możliwości wyzyskania tej nieprawdopodobnej przestrzeni, jaką może być kaplica przyszpitalna.
Mam głębokie przeświadczenie, że Rybnik konsekwentnie buduje swoją strategię związaną z dziedzictwem kulturowym. Nie bez znaczenia jest fakt, że w zeszłym roku utworzono Park Kulturowy, który obejmuje historyczne centrum Rybnika, a w nim przecież są ulokowane obie siedziby Muzeum.
Nie pozostaje mi nic innego, jak umiejętnie się w ten plan wpisać, integrując ambicje miasta z pracą. Oczywiście zobaczymy, jak pójdzie mi praca z zespołem, którą traktuję jako obowiązek i wyzwanie.

Rozmawiał Aleksander Król

Rozmowa ukazała się w Gazecie Rybnickiej (wydanie nr 9/wrzesień 2025)

Redaktor Naczelny
Aleksander Król
do góry