Podążam śladami rzeźb ojca w całym świecie
- Cieszę się, że twórczość ojca zawita w rodzinne strony i przypomni postać znakomitego artysty. Dla wielu będzie to może odkrycie, że mają tak wybitnego krajana. Ojciec opuścił Popielów w bardzo młodym wieku, ale zawsze pamiętał skąd pochodził i był z tego dumny - mówi nam Anna Ryszka-Zalewska, córka profesora Adolfa Ryszki, znanego w świecie rzeźbiarza z rybnickiego Popielowa.
Czy w domu mówiło się o tym, czym zajmuje się ojciec? Czy ojciec opowiadał o swojej pracy, a może czasem rzeźbił na stole kuchennym, co może irytowało żonę, a cieszyło dzieci?
Praca twórcza mojego ojca była naszą codziennością. Pracownia znajdowała się pod naszym mieszkaniem, więc siłą rzeczy byłyśmy tam z mamą częstymi gośćmi. Tata zaszywał się w pracowni na wiele godzin. Najchętniej pracował wieczorami, aż do późnej nocy, gdyż cisza sprzyjała tworzeniu. W mieszkaniu przesiadywał często ze szkicownikiem, w którym notował nowe pomysły. Jak nie było pod ręką kartki papieru, to rysunki pojawiały się na serwetkach, opakowaniach po papierosach, bo pomysły musiały być na gorąco zanotowane.
Czy zdarzało się Pani „wziąć dłuto”? Wyrzeźbić coś wspólnie z ojcem?
W dzieciństwie dużo lepiłam z plasteliny, miałam też okazję spróbować pracy w gipsie, jako dziecko wykonałam dla babci medal pamiątkowy. Ojciec zabrał mnie również na plener rzeźbiarski ze swoimi studentami. Jak wszyscy dostałam kawałek drewna oraz dłuta i mogłam poczuć się jak prawdziwy rzeźbiarz, ale nie pamiętam już, co z tego wyszło.
Wolał gips, kamień, ceramikę?
W domu tworzył głównie w glinie, mieliśmy piec ceramiczny, w którym mógł wypalać swoje prace, często pracował w plastelinie, zwłaszcza tworząc plakiety czy medale. Myślę, że kamień był jego ulubionym tworzywem.
Czy Pani lubiła rzeźby ojca w dzieciństwie? A dziś inaczej na nie patrzy?
Jako dziecko nie zwracałam szczególnej uwagi na rzeźby, otaczały mnie odkąd pamiętam, były stałym elementem wszystkich wnętrz. Wiele lat później zaczęłam inaczej na nie patrzeć, ale nie mam ulubionej. Przy okazji przygotowywania wystawy w Zachęcie odkryłam w pracowni rysunki i gwasze ojca, których nigdy wcześniej nie widziałam. Nie pokazywał ich nigdy.
Był niezwykle skromnym człowiekiem i nie zabiegał o uwagę, nie narzucał się ze swoją twórczością.
Czy zabierał Was, czyli rodzinę, na swoje wernisaże zagraniczne?
Podróże zagraniczne, z racji komunistycznej rzeczywistości, odbywał samodzielnie. Nie było można zabierać rodziny, moim zdaniem to cud, że w ogóle mógł brać udział w tamtych wydarzeniach. Dopiero w latach 90. byłyśmy z mamą na sympozjonach w Austrii i Niemczech. Teraz w miarę możliwości podążam wraz z moimi dziećmi śladami rzeźb dziadka, które znajdują się poza granicami.
Pani ojciec poświęcił jeden ze swoich cykli Pablowi Casalsowi. Znali się?
Cykl Casalsa powstał z fascynacji muzyką, ojciec był wielkim miłośnikiem i znawcą muzyki poważnej, ale wiolonczelisty nie znał osobiście. Poza muzyką pasjonował się fotografią, miał niezliczone aparaty, robił świetne zdjęcia, które zresztą sam wywoływał.
Czy ojciec wracał czasem na Śląsk, do Popielowa, w którym się urodził? Może zabrał tu kiedyś Panią, by pokazać miejsce urodzenia, Rybnik?
Popielów był bardzo ważnym dla niego miejscem, odwiedzał zawsze rodzinę po drodze na zagraniczne sympozjony. Mój pierwszy pobyt w jego rodzinnych stronach to pogrzeb dziadka w latach 80. Potem bywaliśmy w Popielowie wielokrotnie.
Podobno „najtrudniej być prorokiem we własnym mieście”. Podobno jedną z inspiracji do powstania Galerii Rzeczna w Rybniku była postać Pani ojca... Proszę to skomentować.
Cieszę się, że twórczość ojca zawita w rodzinne strony i przypomni postać znakomitego artysty. Dla wielu będzie to może odkrycie, że mają tak wybitnego krajana. Ojciec opuścił Popielów w bardzo młodym wieku, ale zawsze pamiętał skąd pochodził i był z tego dumny.
Rozmawiał Aleksander Król