Strona główna/Aktualności/Jeżech z Rybnika/Ślązacy okiem gorolki z Rybnika "Ana, Ana, Ana, jo Cie (..)

Ślązacy okiem gorolki z Rybnika "Ana, Ana, Ana, jo Cie zoł wi zoł dostana"

28.09.2022 Jeżech z Rybnika

Do pisania skłoniło mnie pogardliwe traktowanie przybyszów z Polski nazywanych „Gorolami”. Nie wiem dlaczego, chociaż przypuszczam i częściowo Ślązaków rozumiem. Na pewno jednak treść tego felietonu nie ma charakteru jakiegoś odwetu - pisze Anna Lepiarczyk, która przez wiele lat pracowała jako logopeda w przychodni na ulicy Więźniów Politycznych w Rybniku. Rozpoczynamy cykl "Ślązacy okiem gorolki z Rybnika". Kolejne części felietonu co środę na rybnicka.eu!

Anna Lepiarczyk przez wiele lat pracowała z dziećmi z Rybnika jako logopeda. Zdj. Wacław Troszka

Mieszkam na Śląsku większość swojego życia, bo wyjechałam z rodzinnych stron na lubelszczyźnie w wieku 25 lat. Obecnie mam 71 (trochę mam opory co do ujawnienia mojego wieku i jest to akurat bardzo kobiece). Tu wyszłam za mąż za Ślązaka, pracowałam, urodziłam dziecko, więc mam trochę obserwacji. 

Bardzo podoba mi się szacunek Ślązaków do pracy i ich dbanie o czystość w domach, zorganizowanie, konkretyzm, przywiązanie do rodziny i tradycji oraz religijność.

Czasami myślę, że Bóg celowo wysłał mnie na Śląsk, żebym nawróciła się na wiarę, bo byłam strasznie pod tym względem zaniedbana. Głównie z winy świeckiego wychowania w szkołach, Matka przekazała mi to, co trzeba, ale to przepadło z wyżej wymienionych powodów.

Jest też na Śląsku duże przywiązanie do rodziny tzn. dzieci do rodziców, babć, dziadków, różnych kuzynów, ciotek, wujków itp. Tu dygresja: u nas, Goroli, dzieci ciotek i wujków to cioteczni, wujeczni, stryjeczni bracia.

A propos rodzinnego przywiązania Ślązaków, zaobserwowałam, że choćby się żony ze sobą „powadziły”*, obgadały, a nawet prawie znienawidziły, a mężowie pobili się do krwi - jak jest potrzeba pomocy w biedzie, można na tę rodzinę zawsze liczyć.

To się trochę zmieniało w miarę powstania małżeństw mieszanych. Konkretyzm Ślązaków to jak w piosence, w której są m.in. słowa: „U nas "tak" to znaczy tak, a "nie" to znaczy nie". W bardzo dosadny sposób przedstawił to "Kabaret Młodych Panów" w skeczu przedstawiającym zaręczyny Ślązaka i „Gorola”. Gorol w wyszukany sposób z odpowiednio dobranymi słowami, w przyklęku pyta przyszłą narzeczoną: „Czy chcesz zostać moją żoną?”, po czym po uzyskaniu zgody wręcza jej pierścionek. Ślązak? Wyjmuje zza pazuchy i mówi: „Ana, na” i daje go narzeczonej. Ona go przyjmuje i sprawa załatwiona bez zbędnych słów i gestów. Może dialog w tym tekście był prowadzony przez „Młodych Panów” trochę innymi słowami - ale sedno sprawy było przedstawione tak, jak ja to opisałam. Na Śląsku czarne to czarne, białe to białe, nie ma niczego pośredniego i w dodatku niczego się nie zmienia. Postanowione i kropa. 

My, Gorole kluczymy, krążymy, może być tak, za chwilę - nie, inaczej, a jeszcze dalej: ale chyba tak, chyba tak. W końcu robimy jeszcze coś innego. Na tym tle są częste nieporozumienia w naszej rodzinie, czyli w mojej  z mężem. 

Anna Lepiarczyk przyjechała na Śląsk z Lubelszczyzny. Zdj. Wacław Troszka

Ana, Ana, Ana, jo Cie zoł wi zoł dostana

Kiedy przyjechałam na Śląsk zaczęłam od razu pracować, w kadrach wielkiej chorzowskiej huty, jako ta "po szkołach". Odłożyłam zawód logopedy, bo dawali mi mieszkanie. Pracowali tu sami Ślązacy, oprócz kierownika - pana Zdzicha (czy Ździcha?). Był też pan Paweł, strasznie zabawny facet, na luzie.

Od razu, kiedy dowiedział się jak mam na imię, zaśpiewał mi „Ana, Ana, Ana, jo Cie zoł wi zoł dostana, choćbyś wlazła i pod stół, jo Cie wezna zoł wi zoł*”. Z tego wszystkiego zrozumiałam, że czy "wlezę" pod tyn stół, czy nie, to i tak mnie dostanie, ale nie wiedziałam co on ze mną zrobi i co to jest to „zu wi zuł”. Dlaczego mówi na mnie Ana, jak ja nazywam się Anna? Ma wadę wymowy czy co? Po tym przywitaniu, pan Paweł kazał mi iść do kierownika Zdzicha przywitać się. Ten wyjął z szafy gorzołę, nalał do kieliszków, zostawił otwarte drzwi szafy jako zasłonę i kazał mi wypić. Już byłam „wcielona” do grona kolegów. Wtedy tak można było, dzisiaj już chyba nie - wypić w pracy. (To dla tych,  którym może oczy wychodzą z podziwu i niedowierzania, czyli dla młodego pokolenia).

Któregoś innego dnia, ów pan Paweł powiada: „Ana, tyś jest genau gorolka*. Czemu? - pytam - „Bo baba śląska jest w żici szeroka, a w ramionach wąska” Ja wtedy przy wzroście 164 cm ważyłam 48 kg i byłam płaska jak deska. Jak już dowiedziałam się co to jest owa „żić”* i przyjrzałam się śląskim kobietom - w owym czasie, tak naprawdę było. Do tego jeszcze zauważyłam, że owe kobiety dość sporej „żici” mają zazwyczaj cienkie nogi - zarówno młode i starsze.

Jak już trochę osłuchałam się ze „śląszczyzną”, usłyszałam taką rozmowę: „Ty, Werka, ale ta moja bratowa Gabi to je motyka żadno, ona Ci zrobiła to i to”. Pomyślałam czemu ona tę kobietę tak nazywa? Co ta kobieta ma wspólnego z przyrządem do kopania ziemniaków, w moich stronach? Nie umie kopać ziemniaków? Nie nadaje się do pracy? Jak dowiedziałam się co oznacza wyraz „motyka” nie mogłam wyjść ze zdziwienia. Pomyślałam: co ma piernik do wiatraka? Do dzisiaj nie wiem. Jeszcze nieraz potem byłam zdziwiona, zaskoczona Ślązakami. Nadal jestem.

Dodam jeszcze, że w czasie pierwszych lat mojego pobytu, dziewczęta i kobiety na Śląsku, często miały, dla mnie, dziwnie zdrobnione lub wymawiane imiona: Werka, Gabi, Sonia, Rynia (Renia), Stynia (Stenia), Bożyna... Teraz wiem, że niektóre z nich były wymawiane gwarą. Długo też nie wiedziałam co to jest „zista” babka-ciasto) i „krym” (krem). 

U dołu ciepna Wom, tako krauzka

Jak już wiele wyrazów śląskich rozumiałam, spotkała mnie jeszcze jedna śmieszna historia. Otóż, szyłam u krawcowej nocną koszulę. Przecież nie można było jej kupić w sklepie. Kochani: w latach socjalizmu i materiał, i koszule można było dostać tylko po znajomości, albo wystać w kolejce. Jestem u krawcowej i tłumaczę jej jak ma mi uszyć tą koszulę. Krawcowa dopowiada: „Dobrze, dobrze, tu bydzie bez rękawów z dekoldzikiem, a przy nim u dołu ciepna Wom, tako krauzka”. Zdębiałam! Przecież dopiero co dowiedziałam się, że krauza to słoik. Co ona mówi? Będzie rzucać w tę koszulę słoikami, zanim ją uszyje? A może chce mi przyszyć jakieś słoiki?

Muszę tu coś wyjaśnić. W tamtym czasie byłam jeszcze bardzo młoda, był to jeden z pierwszych kontaktów z gwarą, której w wielu sytuacjach nie rozumiałam. Wydawało mi się wtedy, że wszystko może się wydarzyć. Okazało się, że „krauzka” to taka falbanka, przeszyta przez środek. Okazało się również , że owa „krauzka” już w tamtych czasach była wyrazem, który powoli zanikał w gwarze śląskiej, tak jak wiele innych. Bo co to jest ta "krauzka", wiedziała dopiero babcia mojego męża.

Na ten brak przekazu gwary śląskiej miało wpływ między innymi długoletnie jej poniewieranie, wyśmiewanie a nawet zakaz jej używania.

Do tego doszły jeszcze mieszane małżeństwa, ale to już temat nie na ten felieton, lecz do analizy dla dialektologów lub innych specjalistów. Ja w każdym razie jako „Gorolka”, bardzo z tego powodu ubolewam i osobiście robię co mogę, żeby gwarze przywracać należyty szacunek.  Mój mąż celowo mówi gwarą. Po prostu „godo” - (czy on goda czy godo?). Nigdy nie wiem jak to odmienić, a mianowicie: Jo godom? Ty godosz? On, ona, ono godo? My godomy? (Nie godamy), Wy godocie? Oni?... godają! A na dodatek - Jo godałach!? 

Mąż wychowywał się u babci. Nasz syn mówi czysto po polsku - nie wiem dlaczego, bo ja mu gwary nie zabraniałam, a ojca on bardzo szanuje.

Osobiście robię co mogę, żeby gwarze przywracać należyty szacunek. Zdj. Wacław Troszka

Opowiem jeszcze jedną, moją zabawną przygodę z gwarą, gdy już pracowałam w zawodzie logopedy. Wydawało mi się, że jeden z chłopców niedosłyszy. Postanowiłam orientacyjnie zbadać, czy faktycznie tak jest. Poleciłam mu, żeby stanął w pewnej odległości i robił to co mówię szeptem. Mówię więc: „kucnij”, a dziecko zaczęło kaszleć. Dopiero babcia, która była z dzieckiem, mówi do niego: „tuż czympnij się”*.  I dziecko zrobiło to, co chciałam. Dużo jeszcze miałam i mam, różnych moich śmiesznych przygód z gwarą i moją "gorolszczyzną", ale to chyba materiał na inny felieton. 

Dodam, że bardzo dziwne i śmieszne dla mnie było określenie „wieprzki w krauzie”*, bo jak świnia mogłaby się zmieścić w słoiku? 

Anna Lepiarczyk

To pierwszy fragment felietonu "Ślązacy okiem gorolki z Rybnika". Kolejne części czytaj w każdą środę na naszej stronie

Słownik ślasko - polski

  • powadziły - pokłóciły
  • zoł wi zoł - tak czy tak
  • żić - pupa
  • czympnij się - kucnij

 

 

do góry