Strona główna/Aktualności/Jeżech z Rybnika/Marek Szołtysek: Szkolna tabulka

Marek Szołtysek: Szkolna tabulka

14.10.2025 Jeżech z Rybnika

Były takie czasy, czyli sto i dwieście lat temu, że śląscy rodzice nie mieli żadnych wydatków z posyłaniem dzieci do szkoły. To nie żart! Nie kupowało się książek, piórników, a nawet zeszytów, bloków rysunkowych i pukeltaszy, czyli szkolnego tornistra, nazywanego dzisiaj plecakiem. Jedynym obowiązkowym wyposażeniem z jakim szkolorz, czyli uczeń, chodził do szkoły, była szkolna tabulka.

Na kamiennej tabulce pisze się przez drapanie na niej kamiennym sztyfcikiem, czyli rysikiem. Zdj. Marek Szołtysek

Bardzo dawno temu kształcenie było kosztowne i niewielu miało pieniądze, by posyłać dzieci do szkoły.

A kiedy się to zmieniło? W Rybniku i na całym Śląsku zdarzyło się to pod koniec XVIII wieku, kiedy naszymi ziemiami rządziło Królestwo Prus. To wyjątkowo postępowe państwo wprowadziło przymus szkolny na poziomie szkoły podstawowej, czyli obowiązkowe i bezpłatne uczenie dzieci w szkołach.

Odtąd wszystkie śląskie dzieci musiały chodzić do szkoły, a jeżeli rodzice ich nie posyłali, to płacili bardzo surowe sztrafy, czyli mandaty. W tej sytuacji już po około dwudziestoletnim funkcjonowaniu wspomnianego przymusu szkolnego wśród dzieci i młodzieży śląskiej zlikwidowano analfabetyzm.

Oczywiście początkowo byli wrogowie obowiązkowego nauczania, bo dzieci nie mogły od rana do południa pomagać rodzicom w domu czy na polu. Z tym związane były przeróżne prześmiewcze wierszyki i przyśpiewki typu: „Póda se jo z pchłą do szule i dom rechtorom do koszule /…/” albo „Jakżech chodzioł do szkoły, uczyły mie rechtory, piwo pić, w karty grać i z dziołchami tańcować /…/”.

W praktyce jednak już w drugiej połowie XIX wieku ów przymus szkolny doprowadził do niebywałego oświecenia ludu śląskiego, a znalezienie wtedy dorosłego Ślązoka-analfabety było rzeczą bardzo rzadką. Warto też tę sytuację widzieć w kontekście innych ziem polskich pod zaborem rosyjskim i austriackim, gdzie obowiązkowe szkolnictwo zaczęto wprowadzać dopiero od 1918 roku (!), czyli już w niepodległej II Rzeczpospolitej, co widzimy chociażby na filmie „Konopielka”.

Oczywiście, wprowadzany przez Prusaków przymus szkolny był na Śląsku realizowany w języku niemieckim i miał doprowadzić do przyspieszenia germanizacji. Z badań jednak wiemy, że pruskie państwo nie zawsze skrupulatnie potrafiło skontrolować, na ile rechtory, czyli nauczyciele, germanizowali na lekcjach, a na ile po prostu uczyli trochę po niemiecku, a trochę po polsku.

Dowodem na to jest choćby działalność słynnego nauczyciela Józefa Lompy (1797-1863). Należy także zauważyć, że nawet jeżeli dzieci uczyły się w szkołach po niemiecku, to przecież poznawały alfabet, co ułatwiało im też czytanie polskojęzycznych gazet i książek, a na pewno tekstów polskich pieśni i modlitw w książeczkach do nabożeństwa. Tak czy inaczej działanie szkolnictwa w czasach pruskich należy uznać za wielki skok cywilizacyjny naszego regionu.

Trzeba jeszcze koniecznie powiedzieć o kosztach, jakie rodzice uczniów musieli w tych dawnych czasach przymusu szkolnego ponosić w związku z edukacją swoich pociech. Praktycznie było to „zero” wydatków, może z jednym wyjątkiem. Bo trzeba było kupić dziecku tabulkę szkolną. Ona była praktycznie niezniszczalna, więc mogła służyć kolejnym dzieciom.

A co to była ta tabulka? To odpowiedni cienko obcięty kamień grubości około pół centymetra. Była dla bezpieczeństwa oprawiona w drewnianą ramę. Pisało się na niej obustronnie przy pomocy również kamiennego sztyfcika, czyli rysika. Pisanie polegało na wydrapywaniu liter, cyfr czy rysunków. Po napisaniu zaś zapis dawało się z łatwością zetrzeć przy pomocy mokrej szmatki i tak tę czynność można było powtarzać w nieskończoność. A czy współcześnie można by też stosować takie tabulki w szkołach? Zwolennicy takich rozwiązać przekonują, że gdyby dzieci w pierwszych klasach zaczynały pisanie na tabulkach, to kształciłyby sprawności manualne i wyrabiały piękny charakter pisma. Inni jednak – chyba niesłusznie – wyśmiewają ten okres „kamienia drapanego” w dawnych szkołach.

Publicysta
Marek Szołtysek

Zobacz także

Marek Szołtysek: Nasi pod Grunwaldem
Marek Szołtysek: Nasi pod Grunwaldem

Marek Szołtysek: Nasi pod Grunwaldem

Marek Szołtysek: Bazyliszek z bazyliki
Marek Szołtysek: Bazyliszek z bazyliki

Marek Szołtysek: Bazyliszek z bazyliki

Marek Szołtysek. Bąkorze
Marek Szołtysek. Bąkorze

Marek Szołtysek. Bąkorze

Marek Szołtysek: Wielkanocne zwierzęta
Marek Szołtysek: Wielkanocne zwierzęta

Marek Szołtysek: Wielkanocne zwierzęta

do góry