Marek Szołtysek: Szkolna tabulka
Były takie czasy, czyli sto i dwieście lat temu, że śląscy rodzice nie mieli żadnych wydatków z posyłaniem dzieci do szkoły. To nie żart! Nie kupowało się książek, piórników, a nawet zeszytów, bloków rysunkowych i pukeltaszy, czyli szkolnego tornistra, nazywanego dzisiaj plecakiem. Jedynym obowiązkowym wyposażeniem z jakim szkolorz, czyli uczeń, chodził do szkoły, była szkolna tabulka.

Bardzo dawno temu kształcenie było kosztowne i niewielu miało pieniądze, by posyłać dzieci do szkoły.
A kiedy się to zmieniło? W Rybniku i na całym Śląsku zdarzyło się to pod koniec XVIII wieku, kiedy naszymi ziemiami rządziło Królestwo Prus. To wyjątkowo postępowe państwo wprowadziło przymus szkolny na poziomie szkoły podstawowej, czyli obowiązkowe i bezpłatne uczenie dzieci w szkołach.
Odtąd wszystkie śląskie dzieci musiały chodzić do szkoły, a jeżeli rodzice ich nie posyłali, to płacili bardzo surowe sztrafy, czyli mandaty. W tej sytuacji już po około dwudziestoletnim funkcjonowaniu wspomnianego przymusu szkolnego wśród dzieci i młodzieży śląskiej zlikwidowano analfabetyzm.
Oczywiście początkowo byli wrogowie obowiązkowego nauczania, bo dzieci nie mogły od rana do południa pomagać rodzicom w domu czy na polu. Z tym związane były przeróżne prześmiewcze wierszyki i przyśpiewki typu: „Póda se jo z pchłą do szule i dom rechtorom do koszule /…/” albo „Jakżech chodzioł do szkoły, uczyły mie rechtory, piwo pić, w karty grać i z dziołchami tańcować /…/”.
W praktyce jednak już w drugiej połowie XIX wieku ów przymus szkolny doprowadził do niebywałego oświecenia ludu śląskiego, a znalezienie wtedy dorosłego Ślązoka-analfabety było rzeczą bardzo rzadką. Warto też tę sytuację widzieć w kontekście innych ziem polskich pod zaborem rosyjskim i austriackim, gdzie obowiązkowe szkolnictwo zaczęto wprowadzać dopiero od 1918 roku (!), czyli już w niepodległej II Rzeczpospolitej, co widzimy chociażby na filmie „Konopielka”.
Oczywiście, wprowadzany przez Prusaków przymus szkolny był na Śląsku realizowany w języku niemieckim i miał doprowadzić do przyspieszenia germanizacji. Z badań jednak wiemy, że pruskie państwo nie zawsze skrupulatnie potrafiło skontrolować, na ile rechtory, czyli nauczyciele, germanizowali na lekcjach, a na ile po prostu uczyli trochę po niemiecku, a trochę po polsku.
Dowodem na to jest choćby działalność słynnego nauczyciela Józefa Lompy (1797-1863). Należy także zauważyć, że nawet jeżeli dzieci uczyły się w szkołach po niemiecku, to przecież poznawały alfabet, co ułatwiało im też czytanie polskojęzycznych gazet i książek, a na pewno tekstów polskich pieśni i modlitw w książeczkach do nabożeństwa. Tak czy inaczej działanie szkolnictwa w czasach pruskich należy uznać za wielki skok cywilizacyjny naszego regionu.
Trzeba jeszcze koniecznie powiedzieć o kosztach, jakie rodzice uczniów musieli w tych dawnych czasach przymusu szkolnego ponosić w związku z edukacją swoich pociech. Praktycznie było to „zero” wydatków, może z jednym wyjątkiem. Bo trzeba było kupić dziecku tabulkę szkolną. Ona była praktycznie niezniszczalna, więc mogła służyć kolejnym dzieciom.
A co to była ta tabulka? To odpowiedni cienko obcięty kamień grubości około pół centymetra. Była dla bezpieczeństwa oprawiona w drewnianą ramę. Pisało się na niej obustronnie przy pomocy również kamiennego sztyfcika, czyli rysika. Pisanie polegało na wydrapywaniu liter, cyfr czy rysunków. Po napisaniu zaś zapis dawało się z łatwością zetrzeć przy pomocy mokrej szmatki i tak tę czynność można było powtarzać w nieskończoność. A czy współcześnie można by też stosować takie tabulki w szkołach? Zwolennicy takich rozwiązać przekonują, że gdyby dzieci w pierwszych klasach zaczynały pisanie na tabulkach, to kształciłyby sprawności manualne i wyrabiały piękny charakter pisma. Inni jednak – chyba niesłusznie – wyśmiewają ten okres „kamienia drapanego” w dawnych szkołach.