Marek Szołtysek. Bąkorze
Jeżdżąc na rowerze po Rybniku i okolicach, zauważyłem obok jednej ze szkół hasło: „Wyjdź czasami na boisko, bo komputer to nie wszystko!”. Dożyliśmy bowiem takich czasów, że dzieci trzeba zachęcać do aktywności na świeżym powietrzu. Dawniej było dokładnie odwrotnie i kiedy tylko w maju zrobiło się ciepło, to na podwórkach masowo pojawiali się bąkorze, klipiorze, pinkorze… Opowiedzmy więc o tych trzech starych grach zręcznościowych.
Ulubioną dawną zabawą Ślązoków przy ładnej pogodzie było pinkanie, nazywane też cinkaniem, graniem w pinki czy w cinkry. Graczy mogło być dwóch i więcej. Istotą było chwycenie monety kciukiem i palcem wskazującym prawej ręki. Następnie każdy z graczy uderzał monetą w mur, a ona odbijała się i upadała na ziemię. Skuteczność rzucania ustalano poprzez trzy opcje: deker – to przypadek, że moneta nakryła monetę lub spadła koło niej, nie dalej jak na odległość szerokości kciuka; szpana – monety leżały od siebie nie dalej niż na odległość rozpiętego kciuka i małego palca. Zatem jak ktoś zrobił deker albo przynajmniej szpana, to wygrywał wszystkie pieniądze, które leżały na ziemi. Kiedy natomiast monety spadły dalej od siebie niż na odległość szpany, to był fucz, czyli grę zaczynano od nowa, bo nikt nic nie wygrał.
O popularności tej zabawy w Rybniku opowiedział mi kiedyś Serafin Filec, nazywany przez kolegów Jorgiym, który podczas II wojny światowej mieszkał przy ulicy Miejskiej. Właśnie wtedy podczas okupacji z innymi kolegami-pinkorzami grał w pinki na przedwojenne polskie pieniądze, na stare monety z czasów cysorza Wilusia oraz na ówczesne „hitlerowskie” kotloki, czyli drobniaki. Wtedy podszedł do niego niemiecki policjant i dał mu sztrofa, czyli mandat za lekceważenie umieszczonego na monetach niemieckiego orła z hakynkrojcym, czyli swastyką. W tym sensie dla Jorga granie w pinki było zabawą ekstremalną politycznie, choć z fizycznego punktu widzenia pinkanie nie wymagało ani szczególnej siły czy zręczności.
Inaczej jednak mieli klipiorze, czyli ci, których ulubioną zabawą była klipa. Grę sprowadzili na Śląsk szwedzcy żołnierze podczas wojny trzydziestoletniej w połowie XVII wieku. Jest to gra w patyki. Jeden patyk jest długi na około 80-100 cm i drugi krótszy na około 15-20 cm. Ten krótszy jest dodatkowo po obu końcach ścięty, zaostrzony. Ponieważ zaś w języku szwedzkim czasownik „ścinać” brzmi – „klippa”, to tak też nazywano ów ścięty po bokach kawałek drewna oraz całą tę grę. Zabawa miała wiele odmian, jednak jej podstawowym elementem było podbicie klipy kijem i ponowne uderzenie jej w powietrzu tak, by poleciała możliwie daleko.
To nie jest łatwe, jednak największą zręcznością popisywali się na śląskich podwórkach bąkorze, bawiący się bączkiem. Ta pradawna gra. Stare bączki wykopano podczas badań w starożytnych Atenach, a średniowiecznych bąkorzy widzimy na miniaturowych obrazkach zdobiących pergaminowe księgi. A co do zabawy potrzebował bąkorz? Musiał mieć zaokrąglony drewniany stożek. Kładzie się go węższą częścią na ziemię i od góry przytrzymuje palcem wskazującym lewej ręki. Zaś wokół bączka obwija się sznurek przywiązany do patyka (tzw. bicz, który mógł być pojedynczy lub podwójny). Gdy bączek jest okręcony, to pociąga się prawą ręką sznurek przywiązany do patyka-bicza. Takie startowanie bączka podobne jest trochę do uruchamiania kosiarki spalinowej czy wyciągania wędką ryby z wody. Wtedy bąk zaczyna się kręcić po ziemi. Na tym jednak nie koniec, bo wprowadzony w wirowanie bączek cały czas podkręcany jest biczem. Wprawny bąkorz potrafił raz uruchomić bączka pod domem i iść do szkoły, a bączek cały czas posłusznie „szedł” z nim przy nodze, bo co chwilę był podkręcany biczem.
Kto tak dzisiaj potrafi?
.jpg)