Sprawa komina
W styczniu na fanpejdżu „Zapomnianego Rybnika” pokazywałam kilka starych pocztówek oraz fotografii przedstawiających okolice obecnego placu Kopernika. Komentujący pytali o wysoki komin, którego już w mieście nie mamy, a który wyraźnie wystawał ponad pobliskie budynki i był widoczny zarówno od strony obecnej ulicy Korfantego (gdy nie było jeszcze poczty), jak i z Miejskiej. Stał on gdzieś na tyłach współczesnego bloku, znanego w naszych czasach głównie ze sklepu „Koniaczek”.
Odpowiedź wydawała mi się początkowo prosta: to komin dawnej garbarni, którą prawie do plajty doprowadził przed II wojną szemrany żydowski przedsiębiorca Rudolf Strauss. Osobnik bardzo kontrowersyjny, gdyż raczej mało uczciwy, za którym wystawiano listy gończe i którego za różne malwersacje sądzono przed sądem w Rybniku. Przy tym równocześnie postać tragiczna, bo jak inaczej określić kogoś, kto został zamordowany w płaszowskim obozie koncentracyjnym w marcu 1944 r.
Zabudowania garbarni Straussa znajdowały się gdzieś pomiędzy obecną ul. Hallera, nowym parkingiem wielopoziomowym a biurowcem telekomunikacji. Nie dawało mi jednak spokoju to, że Strauss pojawił się w Rybniku dopiero na początku lat 30., a komin widoczny jest już na pocztówkach z początku XX w. oraz na zdjęciach autorstwa Alfreda Glücksmanna z czasów III powstania śląskiego, czyli przed pojawieniem się tego fabrykanta w naszym mieście.
Pojawiła się druga odpowiedź: to być może komin dawnej fabryki tzw. „modrych druków” rodziny Pragerów. Ona - według historyków - też stała gdzieś w tych okolicach. Fabrykę w XIX w. założył Moritz Prager i to jeden z jego wnuków był później właścicielem Domu Towarowego na rynku, o czym pisałam w jednym z poprzednich wydań „Gazety”. Produkująca tekstylia fabryka należała, obok browaru Müllera i garbarni Haasów, do tych większych zakładów działających w Rybniku. Wszystkie te przedsiębiorstwa miały wysokie kominy, stąd też na panoramicznych fotografiach miasta widać ich sporo. Wiedziałam, że potomkowie Moritza wyjechali z Rybnika na początku lat 20. i że potem przez jakiś czas nadal zakład funkcjonował pod polskim zarządem, ale nigdy się mu dokładnie nie przyglądałam. Dopiero ten komin mnie zaintrygował.
Założyłam sobie tezę: Pragerowie sprzedali fabryczkę, której zabudowania po jakimś czasie kupił Rudolf Strauss
i z zakładu produkującego m.in. ubrania zrobiono garbarnię.
Zasoby Śląskiej Biblioteki Cyfrowej są ogromne, a przeglądanie starych gazet to bardzo żmudna praca i nie zawsze daje pożądane efekty. Tym razem się udało. Blaudruckerei u. Indigo-Farberei Prager in Rybnik prowadzili, jako wspólnicy, bracia Wilhelm i Ludwig Pragerowie aż do podziału Górnego Śląska. Z racji tego, że już przedtem mieli jedną filię również we Wrocławiu, to tam przenieśli swój rybnicki biznes.
W 1923 r. gazeta „Katolik” informowała, że „Pod kierownictwem Polskiego Banku Krajowego i z udziałem wybitnych polskich osobistości założono w Rybniku Rybnickie Zakłady Tekstylne. Nowa spółka nabyła dawniejsze fabryki Pragera, które wkrótce będą rozbudowane i uruchomione.” Nie mam pojęcia, kim były te „wybitne polskie osobistości”, ale wiem, że planowane zatrudnienie 700-800 pracowników, o czym wtedy pisał „Katolik”, nie doszło do skutku.
Zakłady powstały jako spółka akcyjna i w tej formie dotrwały aż do momentu ogłoszenia w 1929 r. o rozwiązaniu spółki i przejściu w stan likwidacji. Adres biur spółki, podawany przy okazji zwoływania walnych zgromadzeń, to Dworcowa 4, a po zmianie nazwy ulicy Grażyńskiego 4 (obecnie Miejska).
Początkowo likwidatorami spółki zostali mianowani członkowie zarządu Franciszek Jagoszewski i Ryszard Glücklich (obaj z Bielska), ale dość szybko, uchwałą zgromadzenia wspólników, tego pierwszego usunięto i na jego miejsce powołano Jana Bartelmusa (też z Bielska). Moja intuicja mi podpowiada, że Rudolf Strauss nie pojawił się w Rybniku przypadkowo, a plajta i w konsekwencji likwidacja Rybnickich Zakładów Tekstylnych była w pewnym sensie sterowana i zaplanowana właśnie przez niego. Jest raczej pewne, że miał jakieś udziały w tej spółce i zapragnął przejąć za półdarmo całe przedsiębiorstwo. Co prawda Strauss urodził się pod Żywcem, ale działał właśnie w Bielsku. Nasz Sąd Grodzki rejestrował częste zmiany w zarządzie spółki w drugiej połowie lat 20., a to może świadczyć o przejmowaniu firmy przez bielszczan, działających być może na niekorzyść przedsiębiorstwa tekstylnego z zamiarem zmiany jego profilu działalności.
Otóż w połowie 1928 r. starosta rybnicki podał do publicznej wiadomości, że dyrekcja Rybnickich Zakładów Tekstylnych S.A. wniosła o zezwolenie na urządzenie i prowadzenie fabryki skór i garbarni w budynkach fabrycznych przy ul. Pocztowej nr 6. Wnet słowo ciałem się stało i w miejscu dawnej fabryki Pragerów, później zakładów tekstylnych, Rudolf Strauss rozpoczął swoje urzędowanie jako właściciel Górnośląskiej Fabryki Skór. Z komina znowu szedł dym, a za żydowskim przedsiębiorcą wnet zaczął się ciągnąć smród z powodu jego różnych machlojek, które jak na Rybnik były naprawdę poważne. Mam ambiwalentne uczucia w stosunku do niego.
Z jednej strony wiem, że był oszustem i mało krystalicznym przedsiębiorcą z ogromną listą zarzutów stawianych przez prokuratora (np. przywłaszczenie skór powierzonych przez inne zakłady, sprzeniewierzanie zaliczek, fałszowanie bilansów, niepłacenie ubezpieczenia robotników). Z drugiej zaś strony zdaję sobie sprawę, że nie mogę opierać się na ówczesnej prasie, bo dla niej sensacyjna ucieczka Straussa z Polski w 1937 r., jego ekstradycja i proces przed rybnickim sądem w 1938 r. to była woda na młyn, więc dziennikarze pisali, co im pasowało, byle tylko gazeta się sprzedawała. Zresztą część z zarzutów w procesie nie została udowodniona. Poza tym, gdy patrzę na jego testament sporządzony w trakcie pobytu w obozie koncentracyjnym w Płaszowie w 1943 r., to od razu mam skojarzenia z innym kominem, choć raczej Straussa nie spalono w krematorium.
Do „afery oszukańczej Straussa”, jak pisano, powrócę w następnym wydaniu „Gazety Rybnickiej”, a na razie skończę sprawę komina. Widoczny więc na wielu starych pocztówkach komin to była najpierw własność żydowskich fabrykantów Pragerów, potem spółki akcyjnej „Rybnickie Zakłady Tekstylne”, następnie Górnośląskiej Fabryki Skór, zaś po wojnie Zakładów Garbarskich. Te ostatnie pracowały jeszcze w latach 70. jako część Śląskich Zakładów Przemysłu Skórzanego „OTMĘT” w Krapkowicach. Ich likwidację ogłoszono w 1976 r.
Może czytelnicy „Gazety Rybnickiej” wiedzą bądź pamiętają, kiedy zburzono ów pragerowo-starussowy komin?
Jeśli chodzi o ostatnich właścicieli fabryki modrych druków, czyli Wilhelma i Ludwiga Pragerów, to ich los był równie tragiczny jak Straussa. Na szczęście z hitlerowskich Niemiec udało się wyjechać urodzonym w Rybniku synom Wilhelma. Tak więc potomkowie tych, którzy przez lata przyczyniali się do tego, że Rybnik liczył się na biznesowej mapie Górnego Śląska, żyją gdzieś w dalekich krajach (m.in. w Australii i w Ameryce Południowej).