CAL w Kłokocinie podziwia cały architektoniczny świat
Uwagę architektów całego świata zwraca Centrum Aktywności Lokalnej w Rybniku-Kłokocinie, które znalazło się w pierwszej czterdziestce najważniejszej na Starym Kontynencie nagrody architektonicznej Mies van der Rohe Award. O tym, jak powstało nasze CAL, ale też o tym, co będzie ważne w architekturze przyszłości, rozmawiamy z projektantką Marleną Wolnik z MWArchitekci.
Co jest tak wyjątkowego w zaprojektowanym przez Panią CAL w Kłokocinie, że zdobył tak wielkie uznanie?
Wyjątkowy jest czas, w którym ten budynek powstał. Z pewnością miał on bardzo duże znaczenie na odbiór samego obiektu. W związku z tym, co dzieje się na świecie, zaczęto mniej zwracać uwagę na budowane za miliony „budynki ikony”, a skoncentrowano się na takich, które dzięki niewielkim działaniom lub kosztom zmieniają życie ludzi. W moim budynku właśnie to jest charakterystyczne - przy niskobudżetowym nakładzie, w jakim został wybudowany, stworzył przestrzeń, która jest tłem dla wszelkich sportowo-kulturalno-rekreacyjnych aktywności mieszkańców. To jest najcenniejsze, że w Kłokocinie, który jest ościenną dzielnicą Rybnika, powstało miejsce, w którym ludzie mogą organizować różne warsztaty, festyny, a przede wszystkim spotykać się ze sobą. W dzisiejszych czasach to jest szalenie ważne.
Dlaczego to tak wygląda? Trochę jak wielkie pudełko zapałek, ściśnięte palcem? Co było determinujące? Otoczenie?
Wiedząc, że obiekt musi być niskobudżetowy, pomyślałam, by wyjść od zwykłego kubika. Jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że te budynki będą użytkowane także w okresie letnim, pomyślałam, by była też możliwość korzystania z ich zewnętrza, czyli dachu. Stąd pomysł skręcenia brył, w wyniku którego otrzymaliśmy skośną płaszczyznę dachu, na której zostały umiejscowione siedziska. Można je wykorzystywać w czasie imprezy czy też w zwykłe dni. Dzięki skręceniu z jednej strony budynek ma kształt prostopadłościanu, a z drugiej trójkąta. Nawiązuje to zarówno do domów w stylu typowo polskich klocków, jak i do tych, które mają spadziste dachy. To w naturalny sposób wpisuje się w otoczenie.
Jaką rolę odegrał dla tej realizacji śp. Wojciech Student, wiceprezydent Rybnika?
Wojtek był pomysłodawcą całego przedsięwzięcia. To on wpadł na pomysł stworzenia miejsc, z których ludzie w każdej dzielnicy mogliby korzystać w sposób, o którym wspomniałam wcześniej. Dla niego ważne było też to, by budynek był jednocześnie symbolem miasta. Gdziekolwiek byśmy się nie pojawili, w jakiejkolwiek dzielnicy, ten obiekt miał się kojarzyć, „wołać”, że ta dzielnica należy do Rybnika. Rybnik ma 27 dzielnic, jest bardzo rozległym miastem. Ludzie często czują większą tożsamość z dzielnicą niż z tym, że przynależy ona do Rybnika - często ktoś mówi, że jest z Chwałowic, Niedobczyc, a rzadziej, że z Rybnika, bo to były kiedyś niezależne miejscowości. To ciągle tkwi w ludzkiej mentalności. Te budynki na swój sposób miały łączyć mieszkańców dzielnic z miastem. Ta konstrukcja ze skręconych belek daje ciekawy efekt. Potwierdziły to reakcje pracowników, którzy stawiali wiatę. Pamiętam, jak raz któryś z panów powiedział: „Wie pani co? Jo sie tu czuja w środku jak w wielkiej rybie!”. I o to chodziło! Szczupak znajduje się w herbie Rybnika.
Gdyby miała Pani przenieść CAL z Kłokocina do innych dzielnic, wyglądałby tak samo czy jednak krajobraz danego miejsca warunkowałby zmiany?
Jest kilka zmiennych w tym pomyśle. Po pierwsze to, że skręcenie może być jedno lub dwustronne, a obiekt może być budynkiem kubaturowym lub otwartą wiatą. Drugą zmienną jest samo ustawienie dwóch obiektów względem siebie – równolegle, prostopadle lub jeden za drugim. To jest dowolne, można je zestawiać w różnych konfiguracjach i one zawsze – jak klocki lego – do siebie pasują. Kolejną zmienną jest prosta ściana budynku głównego, która może być wykonana z różnych materiałów. Przygotowaliśmy kilka koncepcji dla różnych dzielnic. Na przykład na Paruszowcu, gdzie dominuje cegła klinkierowa, ta szczytowa ściana mogłaby być wykonana z cegły. W dzielnicach, w których dominuje tynk, można by ją otynkować. Ta ściana mogłaby być odzwierciedleniem dominującego elementu danej dzielnicy.
W Kłokocinie postawiła Pani jednak na drewno. Ktoś powie – nietrwały materiał…
Przede wszystkim wykorzystanie drewna było najprostsze dla tej realizacji. Mimo że całe zadanie związane ze skręceniem konstrukcji wydawało się karkołomne, pracownicy bez problemu sobie z tym poradzili. Poprzez dokładanie belek z jednej strony coraz krótszej, a z drugiej coraz dłuższej uzyskali efekt parabolicznej powierzchni. A skoro konstrukcja jest drewniana, to i okładzina musi taka być. Siedzenia są drewniane, bo przyjemniej siedzi się na drewnie niż np. na betonie. Ale to drewno ma też przesłanie niedosłowne. Często słyszę pytanie, dlaczego ten budynek jest obłożony drewnem, czyli materiałem, który się starzeje, który po latach trzeba będzie wymienić lub poddać renowacji. A ten obiekt jest po to stworzony, by scalać ludzi. CAL to część tego słowa. Te budynki można porównać do rodziny, przyjaciół, o których też musimy się troszczyć. Zdarza się, że chorują, wymagają opieki. Te budynki też wymagają opieki. Musimy o nie dbać jak o relacje między ludźmi. Wydaje mi się, że świadomość tej troski jest elementem, który jeszcze bardziej zbliża do siebie mieszkańców. Oni czują się za to miejsce odpowiedzialni.
Te budynki można porównać do rodziny, przyjaciół, o których musimy się troszczyć. Musimy o nie dbać jak o relacje między ludźmi
Nie miała Pani obaw, że odważna realizacja nie spodoba się mieszkańcom Kłokocina?
Miałam olbrzymie obawy. Pamiętam moment, gdy przyszłam do Wojtka i pokazałam mu ten pomysł. Jemu od razu strasznie się to spodobało. Zawołał swoich współpracowników,
by podzielić się z nimi tym, co zobaczył. Mówiłam mu, że mam obawy przedstawiać to w dzielnicach, gdzie wydaje się, że postrzeganie architektury jest bardziej konserwatywne. Bałam się, że mnie pomidorami obrzucą. [śmiech] Ale wytłumaczyłam, na czym polega pomysł i reakcja była bardzo pozytywna, nie było zastrzeżeń co do formy i funkcji. Z przekonaniem mieszkańców nie było problemu.
Czy jest coś charakterystycznego w Pani projektach? Jakaś łącząca je myśl?
Każdy projekt traktuję indywidualnie i wydaje mi się, że zawsze rozpoczynam go od zera. Nie mam żadnego lejtmotywu w projektach, nie zaznaczam ich, że są „moje”. Dla mnie bardzo ważne jest wpisanie się w kontekst miejsca, a także to, by budynek w momencie powstania wyglądał tak, jakby był stary, co nie znaczy zniszczony. Ma wyglądać tak, jakby od dawna istniał w danej lokalizacji. Jak coś na dzień dobry jest stare, to się już nie zestarzeje. [śmiech] Już nie ma tej obawy, że przeminie. Ponadczasowość.
Mówi się, że dla architektów najważniejsza jest estetyka, ale to nie wszystko, prawda? W CAL nie o to chodzi…
Estetyka była drugorzędna. Przede wszystkim chciałam dać ludziom przestrzeń do różnych aktywności. I widzę, że to się wspaniale udało. Opieka nad tymi budynkami została powierzona stowarzyszeniu Korzenie, prowadzonemu przez Marię Stachowicz-Polak, która jest niesamowitą, pełną energii kobietą. Liczba wydarzeń, jakie organizuje, robi wrażenie. A teraz, gdy remontowane jest przedszkole, w CAL-u po prostu odbywają się zajęcia z przedszkolakami.
Ale młodzież przychodzi tu nie tylko w godzinach otwarcia, lecz także w czasie wolnym…
Tak. Podczas pandemii, gdy wprowadzono zakaz korzystania z zamkniętych pomieszczeń, dzieci przychodziły posiedzieć pod tą otwartą wiatą. Zamawiały pizzę, organizowały spotkania, bo to było jedyne miejsce, gdzie mogły pobyć legalnie i bezpiecznie razem. Na otwartej przestrzeni, ale jednak pod dachem. Ten budynek w naturalny sposób przystosował się do naszych czasów. Wiata, która miała być pierwotnie obiektem pomocniczym, spełniać funkcje magazynowe, nagle stała się obiektem głównym, który przyciągał ludzi. Ten budynek sprawdził się w trudnych czasach pandemii.
Pandemia wywrze wpływ na architekturę?
Zdecydowanie tak. Bardzo dużo dyskusji mamy obecnie na ten temat w naszym środowisku. Drugą sprawą jest ekologia. Zwrócenie uwagi na to, jak budownictwo wpływało dotąd na niszczenie środowiska. Ktoś policzył, ile betonu wyprodukowano od początku jego istnienia – można by było pokryć całą kulę ziemską, warstwą o grubości jednego metra. To jest coś absolutnie przerażającego!
I tu w kontrze znów Pani drewno…
Tak, wiadomo, to drzewo trzeba ściąć, ale ono rosnąc nie zatruwa środowiska, tak jak to ma miejsce przy produkcji betonu czy innych materiałów. Teraz nacisk kładziony jest na reusing. Przygotowywany jest „green deal”, czyli zielony ład. Od nowego roku wprowadzone będą przepisy, które przy wyburzeniach starych obiektów będą narzucały wykorzystanie materiałów nawet w 70 procentach. To są wielkie odkrycia Europy, które myśmy za komuny stosowali na co dzień. Budując dom wykorzystywano to, co było. Stąd próbuje się w Rybniku tchnąć życie w stary familok na Paruszowcu albo przynajmniej wykorzystać jego cegły. Do 2050 Europa ma nie mieć negatywnego wpływu na środowisko. To jest wielkie wyzwanie. Fundacja Mies van der Rohe kładzie silny nacisk na te sprawy. Poprzez wyróżnione projekty chcą pokazać kierunek myślenia, w jakim powinniśmy iść. To nie są nagrody dla samych nagród.
Czym jest to wyróżnienie – pierwsza 40. w Mies van der Rohe Award dla Pani? Jakie drzwi otwiera?
Nie spodziewałam się takiego wyróżnienia. Z okazji ceremonii wręczenia głównej nagrody, która odbędzie się w maju tego roku w Barcelonie, przygotowywana jest wystawa właśnie z tymi 40 wyróżnionymi projektami. Będą też objazdowe imprezy, wystawy, prezentacje, w których ich autorzy też mają brać udział. To ogromna promocja na całą Europę i świat! CAL zebrał też inne laury w ważnych konkursach w Polsce, m.in. w „Życiu w architekturze” organizowanym co dwa lata przez magazyn „Architektura Murator”. Został najlepszym obiektem publicznym w konkursie „Architektura Roku Województwa Śląskiego”. To są rzeczy niezwykłe, które dzieją się w związku z tym projektem. Przy okazji takich wydarzeń czuję obecność Wojtka. Myślę, że on wtedy z góry patrzy i śmieje się tym jego zawadiackim uśmiechem...
Doczekamy się CAL-i w innych dzielnicach?
Są takie plany, ale pandemia wszystko zaburzyła. Jest kilka kolejnych lokalizacji. Prowadzone są rozmowy z Urzędem Miasta Rybnika. Nowy obiekt pojawi się w miejscu, w którym jest najbardziej potrzebny.
Rozmawiał Aleksander Król